Pod koniec listopada nareszcie spadł śnieg. Hogwartczycy od samego rana byli już na błoniach, obrzucając się śnieżkami. Sire i Jasar chyba z trzy razy przychodzili się przebrać, a potem znowu lecieli na dwór, cali czerwoni na twarzy. Próbowali mnie namówić żebym do nich dołączył, ale nie miałem zbytnio na to ochoty.
Właściwie jakoś nigdy nie przepadałem za zimą. Nie lubię trząść się z zimna i kataru, którego łatwo można się nabawić. Z drugiej strony lata też jakoś specjalnie nie darzę wielką miłością. No owszem, są wakacje i te sprawy, ale kiedy jest naprawdę gorąco, muchy same z siebie zdychają, a z ciebie leją się tony potu, nie mam ochoty na nic innego niż leżeć bez ruchu cały dzień w wannie. Pozostałe dwie pory roku są w porządku. Wiosną wszystko budzi się do życia, słońce delikatnie świeci. Nie trzeba nastawiać sobie dwudziestu dzwonków aby wstać na tą nieszczęsną godzinę siódmą. Z kolei jesienią jest chłodniej, zdecydowanie chłodniej, często pada deszcz no i wieje mocniejszy wiatr. Wtedy lubię usiąść na błoniach, pokontemplować sobie o tym i owym w ciszy. Liście spadają z drzew, wirują w powietrzu aż w końcu lądują na ziemi...
No tak, ale ja nie o tym.
Stosunki między mną a Sire znów powróciły do normy. Jasar cieszył się z tego jak szalony, był raczej ugodowym człowiekiem i za cholerę nie lubił się kłócić. Sam zresztą czułem tak samo. Te kilka dni bez niej było dziwne, już prawie zacząłem tęsknić za tymi jej śmierdzącymi eliksirami, które tak namiętnie wciera we włosy.
Teraz, kiedy nie musiałem się starać, aby Sire mi wybaczyła, przyłapałem się na tym, że coraz częściej chodzę korytarzem na którym został zabity Rill. Wszyscy omijają tę część szkoły, więc bez problemu mogę spędzać dużo czasu na jego dokładnym oglądaniu. Aurorzy na pewno dobrze go przeczesali, ale nie sądzę, aby coś znaleźli. Nie wiedzieli jednak tego, że w ucieczce tego mężczyzny, było coś, co nie dawało mi spokoju. Morderca zniknął szybko, za szybko. Nie mam pojęcia ile zrobił kroków, serce łomotało mi jak szalone. Ale zdecydowanie było ich mało, zbyt mało. Nawet jeśli biegł.
W pierwszej chwili pomyślałem o tym, że może w którymś z obrazów istnieje jakiś tunel dzięki któremu zniknął tak szybko... Ignorując uporczywą myśl, która kołatała mi się w głowie, że skoro Aurorzy nic nie znaleźli, to ja też nie znajdę, zacząłem sprawdzać po kolei portrety, aby niczego nie pominąć. Było ich tam chyba z trzysta, wszystkie upchane ciasno obok siebie. Perspektywa sprawdzania każdego z nich nie była kusząca, czekała mnie naprawdę żmudna robota. Musiałem jednak od czegoś zacząć, a możliwości nie miałem zbyt wiele.
* * *
Nadchodzące święta wcale nie sprawiły, że nauczyciele zaczęli nam zadawać mniej prac domowych. Wręcz przeciwnie, kazali nam ich robić jeszcze więcej, chyba całkowicie zapominając o tym, że oprócz siedzenia w książkach musimy wykonywać tak prozaiczne czynności jak jedzenie czy spanie.
Siedziałem razem z Sire i Jasarem przy jednym ze stolików w naszym Pokoju Wspólnym. Musieliśmy napisać esej z Eliksirów na trzy stopy, ale nie szło nam to zbyt dobrze. Ślęczeliśmy nad pustymi pergaminami od dwóch godzin i wcale nie zapowiadało się na to, aby któregoś z nas nagle olśniło, jak napisać to wypracowanie. Jasar bawił się piórem, Sire robiła ze swoich włosów warkoczyki. Ja tymczasem spoglądałem beznamiętnie na ryby i inne morskie stworzenia, które pływały sobie w najlepsze za szybami Salonu. Pokój Wspólny Slytherinu mieścił się głęboko pod szkolnym jeziorem. To właśnie dzięki temu mieliśmy wgląd na to, co dzieje się pod wodą, bez względu na porę roku. Na pierwszym roku, nie mogłem oprzeć się myśli, że znajduję się w jakimś zbiorniku, ilekroć patrzyłem wokół siebie. Ale z czasem się do tego przyzwyczaiłem i muszę przyznać, że nawet polubiłem śledzić morskie życie obywateli naszego szkolnego jeziora. Właściwie to mało kto z nich zwraca na uwagę na to, co dzieje się w naszym Pokoju Wspólnym. No, oprócz trytonów, które gdy tylko spostrzegą, że ktoś im się przygląda, wywijają tymi swoimi trójzębami i marszczą brzydkie buzie.
Moje myśli przerwała niespodziewanie Nadine Dave, córka cioci Daphne. Posiadała krótkie, sięgające ledwie za uszy w kolorze hebanu włosy, niemalże białą cerę i ładne niebieskie oczy. Przysiadła się do mnie (czyt. wepchała chamsko prawie całkowicie zrzucając mnie z siedzenia) i pstryknęła palcem.
- Czego jesteście tacy ponurzy? - zapytała patrząc uważnie na każdego z nas. Dine była w piątej klasie i uważała, że wszyscy powinni być zawsze weseli i radośni. Nie miałem rodzeństwa, Nadine też zresztą nie, więc oboje traktowaliśmy się jakbyśmy właśnie nim byli, ale w tej chwili miałem ochotę wyrzucić ją za... No, wszystko jedno za co.
Nadine chyba nie zauważyła spojrzenia jakie posłała jej Sire. A było ono złe i tak straszliwe, że zdziwiłem się szczerze, że nic sobie z tego nie zrobiła. Zamiast tego stanęła na naszym stoliku i wesołym głosem oznajmiła:
- Zbiórka w Salonie! Będziemy dekorować Pokój Wspólny!
Jej głos brzmiał w moich uszach jak ryk. Naprawdę miałem wrażenie, że jeszcze chwila i pękną mi bębenki.
- Ale Dine... - jęknąłem rozdzierająco.
- Żadnych "ale", braciszku. Do roboty. I wy też, oczywiście! - powiedziała wskazując palcem na Sire i Jasara, którzy próbowali ukryć się pod stolikiem. Na próżno, niestety.
Pozostali mieszkańcy naszego domu również byli mało optymistycznie nastawieni do pomysłu mojej kuzynki, ale woleli chyba to niż ślęczenie nad książkami. Zaczęli powoli wyciągać z pudeł, które stały niedaleko Kamiennej Ściany, bombki, lampy, grube łańcuchy i inne tego typu szpargały.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że sprawi mi to tyle frajdy. Lewitowany przez Jasara zacząłem zawieszać tuż pod sufitem jadowicie zielony łańcuch. Sire przyklejała do szyby elfy, które chichotały głośno, sypiąc wokół czerwonym pyłkiem. Nad kominkiem zawisły chmary czerwonych skarpet, a wielkie cukierki, które tkwiły w koszu, wzięli sobie pierwszaki i zaczęli się nimi okładać.
Prawdziwa wrzawa zrobiła się, kiedy Nadine wyjęła miniaturową choinkę, która po minucie oczekiwania, wróciła do swoich zwykłych rozmiarów. Dosięgała prawie sufitu i niemalże każdy rzucił się, aby ją ozdobić.
Wsadziłem do kieszeni garść Wężowych Cukierków i ruszyłem z uśmiechem w stronę Dine.
- Jesteś genialna, wiesz? - mruknąłem przytulając ją do siebie. Nadine wywróciła oczami ze śmiechem.
- Nie musisz mnie tak ściskać, nie jestem już dzieckiem, Scorp! - zawołała, - Poza tym chciałam żebyś się trochę rozweselił, bo dostałam właśnie list od cioci Astorii, która napisała, że nawet nie chce słyszeć o tym, że nie wrócisz na święta do domu - dodała, kiedy ją puściłem. Wiedziałem, że będzie ciężko przekonać mamę do tego, aby pozwoliła mi zostać w Hogwarcie. Uwielbiała święta, tak jak zresztą wszystkie kobiety w naszej rodzinie, więc miałem nadzieję, że jeśli Nadine napisze jej, że mam dużo do nauki, to może pozwoli mi spędzić święta w szkole. Chciałem przeznaczyć ten czas na dalsze sprawdzanie portretów na szóstym piętrze. Ostatnio nie miałem na to zbyt wiele czasu przez te wszystkie prace domowe jakie nam zadali i chciałem to nadrobić, kiedy będzie wolne. Zapomniałem jednak o mamie i o tym, że nie ma żadnych szans, aby pozwoliła mi zostać w zamku.
- I pomyśleć, że jestem prawie dorosły - mruknąłem z westchnieniem, przyglądając się wirującym w powietrzu pierwszorocznym, którzy zawieszali bombki na choince. Nadine położyła mi rękę na ramieniu.
- Powiesz mi dlaczego ci tak na tym zależy? Wiem, że tu nie chodzi o lekcje - zapytała.
- Ja... O nic, Dine.
W Pokoju rozległ się nagle ogłuszający ryk, kiedy na samym czubku choinki została umieszczona wielka, błyszcząca gwiazda.
* * *
Szukałem swojej różdżki, kiedy niechcący nadepnąłem na szczotkę Sire. Zawyłem ze złością, przeklinając w duchu cały ten bałagan, jaki zostawili moi przyjaciele w naszym dormitorium. Mormon i Flint polecieli godzinę wcześniej do Biblioteki, (w sumie nawet nie mam pojęcia po co, bo żeby tam weszli sami z siebie to trzeba ich - a) wepchać tam siłą, b) nęcić czekoladowymi babeczkami aż znajdą się w środku, a potem zaryglować drzwi), więc nie miałem nawet szans, aby na nich porządnie nawrzeszczeć. Na szczęście w końcu znalazłem swoją zgubę. Leżała na ziemi pod wielkim stosem ubrań. Pogłaskałem ją delikatnie po grzbiecie, co różdżka zaaprobowała wydobywającymi się dwoma czerwonymi iskrami. Zadowolony schowałem ją do kieszeni i szybko wybiegłem z dormitorium. Już od piętnastu minut powinienem patrolować korytarz z Rose. Zawsze się wściekała, kiedy się spóźniałem, ale co ja mogłem poradzić skoro zawsze, gdy mieliśmy razem patrol, coś mi wypadało?
Zastanawiając się w duchu, co jej powiem na swoją obronę, biegłem szybko przed siebie. Może że,,, Zostałem zaatakowany przez trolla? Jasar zamknął mnie w szafie? Otrułem się perfumami Sire? No... co by tu jeszcze jej wcisnąć?
Zastanawiając się w duchu, co jej powiem na swoją obronę, biegłem szybko przed siebie. Może że,,, Zostałem zaatakowany przez trolla? Jasar zamknął mnie w szafie? Otrułem się perfumami Sire? No... co by tu jeszcze jej wcisnąć?
Byłem w połowie doszlifowywania swojej wymówki, kiedy prawie na nią wpadłem na czwartym pietrze. Na szczęście udało mi się w porę wyhamować, więc obyło się bez kolizji.
- Och, Weasley! Ja właśnie... Spóźniłem się bo... No, sama wiesz... - zacząłem niezdarnie, nie mogąc sobie przypomnieć, co tak właściwie miałem zamiar powiedzieć. Rose uniosła brwi do góry. Długie rude włosy miała związane w kucyka prawie na samym czubku głowy, a rękawy szaty lekko podwinięte do góry. Wydawała się jakaś taka spokojna. Zbyt spokojna. Trochę mnie wytrąciła tym z równowagi, więc zapytałem podejrzliwie:
- Czy stało się coś o czym nie mam pojęcia? - Rose wywróciła oczami.
- Zawarliśmy pokój, zapomniałeś? Poza tym sama się trochę spóźniłam, więc nie będę ci tym razem truć z tego powodu głowy - odparła ruszając powoli przed siebie.
Był to nasz pierwszy patrol odkąd zawarliśmy cały ten nasz rozejm, więc trochę dziwnie się czułem, kiedy szliśmy obok siebie w kompletnej ciszy. Zazwyczaj nasz patrole zawsze kończyły się serią niekończących się morderczych spojrzeń, kłótniami oraz sprawdzaniem co pięć minut zegarka, za ile będziemy wolni.
- Och, Weasley! Ja właśnie... Spóźniłem się bo... No, sama wiesz... - zacząłem niezdarnie, nie mogąc sobie przypomnieć, co tak właściwie miałem zamiar powiedzieć. Rose uniosła brwi do góry. Długie rude włosy miała związane w kucyka prawie na samym czubku głowy, a rękawy szaty lekko podwinięte do góry. Wydawała się jakaś taka spokojna. Zbyt spokojna. Trochę mnie wytrąciła tym z równowagi, więc zapytałem podejrzliwie:
- Czy stało się coś o czym nie mam pojęcia? - Rose wywróciła oczami.
- Zawarliśmy pokój, zapomniałeś? Poza tym sama się trochę spóźniłam, więc nie będę ci tym razem truć z tego powodu głowy - odparła ruszając powoli przed siebie.
Był to nasz pierwszy patrol odkąd zawarliśmy cały ten nasz rozejm, więc trochę dziwnie się czułem, kiedy szliśmy obok siebie w kompletnej ciszy. Zazwyczaj nasz patrole zawsze kończyły się serią niekończących się morderczych spojrzeń, kłótniami oraz sprawdzaniem co pięć minut zegarka, za ile będziemy wolni.
- Wiesz co? - powiedzieliśmy w tym samym momencie i oboje zaśmialiśmy się cicho. Niezręczna atmosfera opadła, przynajmniej trochę. Resztę patrolu spędziliśmy na luźnej pogawędce. Kto by się spodziewał, że ja i Weasley możemy jak normalni, cywilizowani ludzie, przeprowadzić taką rozmowę?
- Hej, Rose... Właśnie zdałem sobie sprawę, że jeszcze ci nie podziękowałem. Zgodziłaś się pomóc mi z całą tą sprawą z Sire. Najpierw poszłaś ze mną do Roxi, a potem pogadałaś z Mormon... Gdyby nie ty, pewnie wciąż by się do mnie nie odzywała. Ja... bardzo ci za to dziękuje - powiedziałem przystając i patrząc jej prosto w oczy.
- Nie ma za co, Scorpius - odparła wzruszając ramionami. Na korytarzu rozległo się nagle ciche skrzypienie. Rose położyła palec na usta i ręką wskazała, abym poszedł za nią. Kilkanaście stóp dalej, prawie na samym końcu korytarza przez lekko otwarte drzwi gabinetu profesor McGonagall wydobywało się jasne światło.
- Minerwo... rozmawiałaś z Potterem i Weasleyem? Wiedzą... coś więcej? - usłyszeliśmy nagle bardzo cichy głos naszego nauczyciela Zaklęć, Filiusa Flitwicka. Ja i Rose spojrzeliśmy szybko na siebie, a potem podeszliśmy trochę bliżej.
- Tak, tak. Potwierdzili, że to ta sama osoba, która zabiła Gwyness Storm i Embry'ego Rossa. Ale oboje byli starsi niż Rill, nie rozumiem dlaczego ktoś miałby zabić nastola... Och, Filiusie, drzwi! - mruknęła nagle profesor McGonagall z naganą w głosie i sądząc z tego, co było potem, zamknęła je machnięciem różdżki. Przez chwilę na korytarzu rozbrzmiewał głos zamykanego zamka, a potem zaległa uporczywa cisza.
- Słyszałeś to co ja? - wyszeptała Weasley patrząc na mnie wielkimi brązowymi oczami. Kiwnąłem powoli głową.
- Tak, Rose. Wychodzi na to, że Rill nie był jego pierwszą ofiarą.
Nie bijcie. Miałam zacząć regularnie dodawać rozdziały, ale nie mam weny i oprócz oglądania filmów/seriali nic mi się nie chce... Ech. A tak poza tym, to zaraz kończy się październik. Jak ten czas szybko leci, prawda?
- Minerwo... rozmawiałaś z Potterem i Weasleyem? Wiedzą... coś więcej? - usłyszeliśmy nagle bardzo cichy głos naszego nauczyciela Zaklęć, Filiusa Flitwicka. Ja i Rose spojrzeliśmy szybko na siebie, a potem podeszliśmy trochę bliżej.
- Tak, tak. Potwierdzili, że to ta sama osoba, która zabiła Gwyness Storm i Embry'ego Rossa. Ale oboje byli starsi niż Rill, nie rozumiem dlaczego ktoś miałby zabić nastola... Och, Filiusie, drzwi! - mruknęła nagle profesor McGonagall z naganą w głosie i sądząc z tego, co było potem, zamknęła je machnięciem różdżki. Przez chwilę na korytarzu rozbrzmiewał głos zamykanego zamka, a potem zaległa uporczywa cisza.
- Słyszałeś to co ja? - wyszeptała Weasley patrząc na mnie wielkimi brązowymi oczami. Kiwnąłem powoli głową.
- Tak, Rose. Wychodzi na to, że Rill nie był jego pierwszą ofiarą.
________________________
Nie bijcie. Miałam zacząć regularnie dodawać rozdziały, ale nie mam weny i oprócz oglądania filmów/seriali nic mi się nie chce... Ech. A tak poza tym, to zaraz kończy się październik. Jak ten czas szybko leci, prawda?
wreszcie!
OdpowiedzUsuńTak, w końcu musiałam coś dodać, bo już nie mogłam patrzeć na datę ostatniego postu. :D
UsuńUhuhu, no nieźle^^
OdpowiedzUsuńSire wymiata. Ją chyba najbardziej polubiłam z całego opowiadania. Jest jak Isabelle Lightwood, jeśli czytałaś serię Dary Anioła Cassandry Clare to wiesz, czemu :D A jeśli nie, no to teraz piszę: ostra, twarda, inteligentna i odważna, a zarazem przykładająca dużą wagę do swojego wyglądu. Taki kick ass, no xD Uwielbiam takie bohaterki.
Scorose! Zawarli rozejm, już się nie leją, przynajmniej czysto teoretycznie. W praktyce obrzucają się różnego rodzaju spojrzeniami :P
Jasar to moje całkowite przeciwieństwo - bo bezkonfliktowy i ugodowy xDD Ja tam się kłócę z każdym, kto się nawinie pod rękę. Ale też go lubię, nie ma postaci, której bym jakoś nie lubiła :D Plus dla ciebie ;)
Życzę weny, weny, weny. Jak każdemu pisarzowi, bo wszystkim się przydaje. Pozdrawiam cieplutko ♥
~ Marta ♥♡♥
Niestety nie mam pojęcia, zabieram się do przeczytania od pół roku i zawsze albo mi się nie chce, albo czytam coś innego i tak jakoś to wychodzi. Na święta może w końcu to nadrobię. :D
UsuńDziękuje za komentarz i z całego serduszka przepraszam, że tak późno! ♥
Buziaki!
Kiedy dodasz coś nowego? ; )
OdpowiedzUsuńpodpinam się pod pytaniem
UsuńDzisiaj, już na sto procent.
UsuńTen blog jest genialny :*
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszy ciąg :)
Dziękuje! <3
UsuńWreszcie pierwsze objawy prawdziwego rozejm. Szkoda, że już prawie wszystko nadrobiłam. Ale lecę dalej
OdpowiedzUsuń