Koniec października
nadszedł zdecydowanie za szybko. Wiązało się to oczywiście z Halloween.
Nie było jednak mowy o zorganizowaniu jakiegoś balu. Wydawało się to w
jakiś sposób nieodpowiednie po tym jak na terenie Hogwartu został
zamordowany jeden z uczniów. Z drugiej strony było już tradycją to, że
na Halloween zawsze urządzano jakieś przyjęcie.
- To może
zrobimy ognisko? - podsunąłem przerywając ciszę, która zaległa w pokoju,
gdzie właśnie odbywało się spotkanie prefektów. Weasley wbiła we mnie
bardzo uważne spojrzenie i zacmokała z aprobatą.
- To mogłoby się
udać. Pieczenie kiełbasek i opowiadanie strasznych historii... Kto jest
za? - zapytała. Prawie wszyscy unieśli ręce do góry oprócz puchonki,
która w dalszym ciągu chciała zorganizować bal. Argumentowała to w ten
sposób, że chciała założyć sukienkę, którą ostatnio sobie kupiła.
Tak
więc mój pomysł został w pełni zaakceptowany. Poczułem się w pewien
sposób wyróżniony, ale mina mi zrzedła, kiedy zdecydowano, że to ja
zajmę się kwestiami organizacyjnymi. Wredne potwory. Jeszcze tego gorzko
pożałują!
Weasley rzuciła mi zadowolone spojrzenie. Syknąłem w
odpowiedzi jak na ślizgona przystało i zanim się odwróciłem,
powiedziałem jeszcze:
- Powiedz reszcie, że zwołuję zebranie wieczorem. Jeśli ktoś nie przyjdzie, przysięgam, że zaduszę gołymi rękami.
- Sam to zrób - odparła beztrosko.
-
Powinnaś mi pomóc jak na Prefekta Naczelnego przystało, Weasley! -
krzyknąłem za nią. W odpowiedzi machnęła ręką i sobie poszła.
Poszła!!
A
ja byłem dla niej taki dobry w Skrzydle Szpitalnym... I po co? Chyba na
głowę upadłem! Wściekły ruszyłem przed siebie. Już ja im wszystkim
pokażę. Jej i tym wrednym prefektom...
* * *
-
Jesteś okrutny! - zawołała z nienawiścią puchonka. Jak się okazało
miała na imię Lolys. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami i klasnąłem w
dłonie.
- Dlaczego się obijasz? Mamy jeszcze jakieś sto dyń do
przygotowania na ognisko. Ruszaj się! - zawołałem. Rose przyglądała się
mojemu zachowaniu i co chwilę wywracała oczami. No nie powiem, było to
trochę irytujące. Ale w gruncie rzeczy nic nie było w stanie zepsuć
mojego humoru. Nawet to wredne babsko! Mogłem rozkazywać do woli
prefektom, a oni musieli wykonywać to o co ich prosiłem, bo przecież
sami mnie do tego wybrali. Zdawałem sobie sprawę, że przysporzy mi to
kilku nowych wrogów, ale co tam! I tak nikt nie mógł pobić Weasley.
Lolys
z cierpiętniczą miną robiła w dyni otwory, które miały być zębami.
Wkładała w to tyle siły i wigoru, że mógłbym ją za to pochwalić, gdyby
nie te mroczne spojrzenia, które mi rzucała przy każdej możliwej okazji.
Zdecydowałem, że będzie lepiej jeśli będę omijał ją szerokim łukiem.
Nie żeby coś... Tak na wszelki wypadek.
Usiadłem na jednym z
zakurzonych stołów w starej klasie od Numerologii. Jako że nie miałem
nic do roboty zacząłem przyglądać się moim paznokciom odliczając w
myślach minuty do piętnastominutowej przerwy. Kiedy wybiła godzina
szesnasta, pierwszy wybiegłem z klasy i popędziłem do Wielkiej Sali.
Sire
i Jasar siedzieli razem przy stole Slytherinu odrabiając lekcje.
Złapałem sok dyniowy oraz kanapki, które stały przed nimi i zacząłem je
łapczywie wcinać. Mormon uniosła wzrok i przyjrzała mi się z niesmakiem.
- No co? Jestem głodny! - zawołałem obronnym tonem.
-
Ciekawe po czym? Przecież ty nic tam właściwie nie robisz - odparła.
Posłałem jej długie, lodowate spojrzenie, przed którym nawet sama
Weasley powinna się złamać.
- Jak możesz, Mormon! Wykonuję bardzo
ciężką pracę. Nawet nie wiesz jak trudno jest być osobą, która nad
wszystkim sprawuje pieczę - mruknąłem. Jasar zachłysnął się i zaczął
szaleńczo rechotać. Zrobił się cały czerwony i zaczął bić pięścią w stół
jakby miał jakiś atak. Zacząłem się o niego poważnie martwić. Czego on
się znowu nawdychał... Ludzie, którzy siedzieli w Wielkiej Sali zaczęli
się na nas gapić. Tak więc na wszelki wypadek ja i Sire przesunęliśmy
się kawałek dalej. Kiedy tylko podeszła do nas Minerwa McGonagall,
uśmiechnęliśmy się niewinnie, że aż się zdziwiłem, że w ogóle tak
umiemy.
- My go nie znamy - ostrzegliśmy jednocześnie. Dyrektorka
zwróciła się w stronę Jasara i zacisnęła usta w tą swoją sławną, wąską
linię.
- Panie Flint proszę się natychmiast uspokoić - powiedziała
rzeczowym tonem. Jasar próbował. Naprawdę próbował. Byłem z niego
bardzo dumny, ale niestety kiedy wydawało się, że już przestał się
śmiać, znowu wybuchał głośnym rechotem. Od tego dostałem gęsiej skórki!
McGonagall wyprowadziła go z Wielkiej Sali trzymając za kołnierz.
- Chyba jest chory - skwitowała Sire po chwili milczenia, a potem oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
* * *
Och,
tak bardzo nie chciało mi się wracać do tych wrednych prefekcików. Ale
musiałem. Wszyscy na mnie liczyli... Położyłem dłoń na czole i zacząłem
wzdychać. Wzdychałem, wzdychałem aż mi się pić zachciało od tego
wzdychania, ale nadal wzdychałem. Tak bardzo przejąłem się moją pracą.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała Weasley z uniesionymi brwiami jakiś czas później. Otworzyłem jedno oko i znów westchnąłem.
-
Wzdycham, nie widzisz? Zresztą czego ode mnie chcesz? Nie widzisz, że
pracuję? - zapytałem ostrym tonem. Dlaczego nie mogła zająć się sobą?
Nie miała nic do roboty?
- Właśnie widzę, Malfoy. Ale od tego
twojego wzdychania dynie się nie rozstawią - powiedziała kąśliwym tonem.
Złapałem się ręką za serce.
- Nie rozumiem skąd w tobie tyle
jadu, Weasley. To ja jestem ślizgonem, a nie ty - odparłem. Rose była
jednak nieustępliwa. Po piętnastominutowej wymianie zdań westchnąłem po
raz ostatni na dziś i podniosłem dynię. Przez Weasley straciłem chęć
nawet do wzdychania.
Praca szła nam dość mozolnie. Do tego ta
głupia jędza zakazała nam używać różdżek. No dobra kilka osób
przesadziło, ja też może troszeczkę, ale zamienienie włosów Lolys z
połyskującego blondu na zgniłą zieleń nie było wcale takie złe. Zrobiłem
w ten sposób dobry uczynek. Zresztą wyglądała w nim o wiele lepiej niż
wcześniej. Powinna mi za to podziękować.
Kiedy wszystkie dynie
zostały rozstawione i błonia tonęły w oślepiającym świetle, które się z
nich jarzyło, uśmiechnąłem się szeroko. Byłem strasznie zmęczony, ale
szczęśliwy, że wreszcie udało nam się skończyć tę robotę.
Wracałem właśnie do Pokoju Wspólnego, kiedy niespodziewanie zderzyłem się z Sire. Bardzo ucieszyłem się na jej widok.
- No, szukałem cię wszędzie! Co z Jasarem? - zapytałem. Mormon uśmiechnęła się szeroko.
-
Leży w Skrzydle Szpitalnym. Pamiętasz jak najadł się na początku roku
Śmiechowych Cukierków? Były rok po terminie i zaczęły działać dopiero po
dwóch miesiącach.
* * *
Wieczorem
na błoniach zostało rozpalone wielkie ognisko. Anthony i Louis
dorzucali co jakiś czas drzewa do ognia. Uczniowie podgrzewali pianki
oraz kiełbaski, a następnie zjadali je ze smakiem. Ja i Rose
sprawowaliśmy opiekę nad tym, aby nie dochodziło do żadnych
nieprzyjemnych incydentów. Jak na razie, wysłaliśmy do Skrzydła
Szpitalnego już cztery osoby. Po Strasznych Historyjkach miało być ich
jeszcze więcej dlatego zwołaliśmy Ekipę Porządkową, która miała nam
pomóc w razie gdyby ktoś zemdlał.
Szliśmy właśnie ścieżką
niedaleko Zakazanego Lasu, kiedy zobaczyłem, że coś się poruszyło między
drzewami. Zastygłem niczym kamienny posąg, co Weasley się oczywiście
nie spodobało.
- Czego tak stoisz i się gapisz? - zapytała
niezbyt łagodnie. W tej samej chwili znowu coś się poruszyło i z między
drzew wyleciało stado nietoperzy. Rose wrzasnęła ze zgrozą, złapała mnie
za kołnierz szaty i brutalnie wepchnęła w krzaki.
- Masz niezłą
krzepę, Weasley - rzuciłem chwilę później masując obolały kark. Rose
zgasiła mnie wzrokiem. Zamilkłem więc w myślach obrzucając ją od
wrednych potworów i głupich gryfonów.
- Możemy już wyjść? - zapytałem błagalnie kilka minut później. Rose rozejrzała się wokół i powoli kiwnęła głową.
No i wtedy go zobaczyłem.
Łaził
sobie bezceremonialnie po jej rękawie tupiąc tymi swoimi malutkimi
nóżkami. Chciałem go zdjąć dlatego wyciągnąłem rękę i nachyliłem się nad
nią, ale Weasley spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Co ty wyprawiasz?
-
Zdejmuję z twojej szaty pająka - odparłem zgodnie z prawdą. Och, gdybym
tylko wiedział co się stanie! Rose zaczęła wrzeszczeć jak wariatka i
klepać po całym ciele.
- Zabieraj go, Malfoy! Zabieraj, zabieraj, zabieraj! - krzyczała. Spiorunowałem ją wzrokiem.
-
Przestań się tak wiercić! - zawołałem, kiedy wbiła mi łokieć w nos.
Zamiast przestać zaczęła wierzgać jeszcze bardziej. Nie mam pojęcia jak
mogło do tego dojść, ale kiedy znów mnie walnęła nie zdążyłem zachować
równowagi i runąłem na nią. A potem zrobiliśmy jakiegoś bardzo dziwnego
fikołka i z wrzaskiem rozłożyliśmy się na ziemi.
- O Salazarze, chyba umarłem i trafiłem do Piekła... - szepnąłem, kiedy podniosłem głowę i ujrzałem Rose. Potrójnie.
___________________________
Ale ten czas szybko leci, prawda? Już mamy 25. Nawet nie wiem kiedy te dwa miesiące tak szybko zleciały...
Super rozdział! Taki lekki i przyjemny w czytaniu. A powiem szczerze, że już myślałam, ze w tych krzakach czai się ten morderca. To by było niezłe - Noc Duchów, ognisko, straszne historie a tu wychodzi zabójca tego biednego chłopca.
OdpowiedzUsuńNo, w każdym razie podoba mi się. Fajnie się go czytało, ale szkoda, że tak króciutko. ;-)
Pozdrawiam, Cathleen.
Nie no, to byłoby zbyt proste. :D Cieszę się, że rozdział ci się podobał. Następne postaram się pisać dłuższe, zobaczymy jak mi to wyjdzie. ;)
UsuńŚciskam. <3
Uwielbiam Twojego Scorpiusa!:)
OdpowiedzUsuńSuper, bardzo się z tego cieszę! :D
UsuńŚwietne opowiadanie :D Bardzo przyjemnie się czyta. Najbardziej podoba mi się charakter bohaterów, zwłaszcza młodego Malfoya. Tak trzymać ! :D
OdpowiedzUsuńDzięki! ;*
UsuńBoski rozdzial :D Idealny na poprawe humoru!
OdpowiedzUsuńBiedny Scorpius! Tak sie napracowal przy przygotowaniach do ogniska. Nie powinien sie tak meczyc, to moze sie źle skonczyc dla jego zdrowia!
,,No i wtedy go zobaczyłem" jak to zlowieszczo brzmi xD Kto by pomyslal, ze odnosi sie to pajaka :P
Reakcja Rose byla taka prawdziwa.
Jak Jasar mogl nie zauwazyc, ze te cukierki byly rok po terminie? :D
Pozdrawiam :)
Uznajmy, że nie było tam żadnego terminu ważności, ahhaah.
UsuńŚciskam ciepło. <3
Nieźle się uśmiałam, chociaż rozdział taki króciutki.
OdpowiedzUsuńKońcówka jest na swój sposób urocza. :3
Dziękuje. ;)
UsuńBardzo pozytywny rozdział :D
OdpowiedzUsuńLubię Twój styl pisania, bo za każdym razem czyta mi się bardzo lekko.
Na pająka zareagowałabym zupełnie jak Rose, naprawdę!
Chociaż notka troszkę króciutka, podobała mi się :)
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny:)
Ściskam ciepło:)
Z.
[PS. U mnie nowy również]
Nie zareagowaliby chyba tylko ludzie o mocnych nerwach, ja tam bym nie zniosła myśli, że łazi po mnie pająk. Dziękuje. ;*
UsuńCałusy. <3
Kocham twoj blog. Jest fantastyczny-to jedyne co moge powiedziec. :-D
OdpowiedzUsuńHejka! Ostatni fragment najlepszy. Widać, że Rose odziedziczyła po tatusiu pająkową fobię. Lecę dalej!
OdpowiedzUsuń