Rano
Sire nawet nie próbowała kryć się z tym, że spała w naszym dormitorium.
Narzuciła sobie szlafrok na ramiona i z wielką szopą na głowie poszła
do swojego starego pokoju, ponieważ zapomniała wziąć odżywki do włosów.
Zanim zamknąłem za nią drzwi, zobaczyłem jeszcze jak trzy ślizgonki
rzucają jej mordercze spojrzenia. Mormon oczywiście się tym nie
przejęła. Przeciągnęła się jak kotka ukazując tym samym trochę swojego
biustu na co dziewczyny oczywiście pozieleniały, ale nie jestem pewny
dlaczego.
Odwróciłem się na pięcie kręcąc z politowaniem głową. Jeśli dalej będzie się tak wygłupiać wszyscy pomyślą, że mamy romans.
Spojrzałem na Jasara, który chrapał sobie w najlepsze. No dobra była sobota, nie broniłem mu spać nawet do wieczora, ale żeby wydawać przy tym takie straszne dźwięki... Zatkałem uszy i wszedłem do łazienki. Panował w niej okropny bałagan. Wyglądała jakby przeszło przez nią prawdziwe tornado. Z kosza wylewały się ubrania, które miały iść do prania. Oczywiście większość z nich była Sire, a jakże. Musiała przynieść je ze sobą i upchnąć u nas. Jakby bez nich nie było tutaj miejsca, gdzie postawić stopę.
Umyłem zęby, doprowadziłem do ładu moje włosy, których szczerze nie cierpiałem, przebrałem się i opuściłem dormitorium zanim wróciła Mormon. Całe szczęście. Moja przyjaciółka zawsze miała jakieś głupie pomysły. Raz nawet próbowała mnie zmusić do zakręcenia jej loków na różdżkę. Na szczęście udało mi się w porę uciec.
Opuściłem Pokój Wspólny Slytherinu i skierowałem się w stronę Wielkiej Sali. Tuż przed nią rozgrywał się naprawdę interesujący widok. Rose Weasley oraz Effie Turpin kłóciły się o coś zajadle. Rzucały przy tym mordercze spojrzenia na lewo i prawo dzięki czemu większość gapiów w obawie, że rzucą się na nich, odpuściła sobie oglądanie tej kłótni.
Pewnie zastanawiacie się któż to jest ta cała Effie. Otóż jest to... Hm, moja młodzieńcza miłość. Turpin była naprawdę piękna i z wiekiem jej uroda tylko się pogłębiła. Posiada niebieskie oczy, czarne jak węgiel włosy i naprawdę słodki uśmiech. Zaimponowała mi swoją inteligencją. Ale nie było się co jej dziwić w końcu była krukonką. Złamała mi serce w piątej klasie umawiając się z pewnym gryfonem. Od tamtej pory omijałem ją szerokim łukiem, ale dzisiaj postanowiłem to zmienić.
Podszedłem do dziewczyn i uśmiechnąłem się lekko. Był to naprawdę fascynujący widok. Weasley wydawała się płonąć żywym ogniem. Twarz miała czerwoną jak dojrzały pomidor i w ogóle wyglądała jakby miała wgryźć się komuś w ramię i wypić jego krew. Effie natomiast nie była czerwona, ale również ledwo trzymała się na nogach. Trzęsła się okropnie i byłem pewny, że lada moment a eksploduje. Czułem, że będą z tego kłopoty, więc postanowiłem interweniować i to szybko.
Podszedłem powoli do tych jakże uroczych dam i poprosiłem, aby spokojnie wytłumaczyły o co chodzi. Spodziewałem się tego, że rzucą się na mnie jak na jakiś smakowity kąsek, ale one prychnęły jednocześnie i zaczęły się przekrzykiwać. Okropnie rozbolały mnie od tego uszy.
- Cisza! - wrzasnąłem. Obie umilkły jak porażone piorunem i wbiły we mnie oskarżycielskie spojrzenie. - O co wam chodzi? Czego się tak drzecie? Effie ty pierwsza - zapytałem łagodnie wskazując w stronę Turpin. Krukonka posłała triumfujące spojrzenie Rose i szybko odwróciła się w moją stronę.
- Ta ruda pokraka oskarżyła mnie o to, że specjalnie wylałam swój eliksir na jej esej! A przecież to było niechcący. Gdybym chciała zrobić jej na złość, pożałowałaby, że się w ogóle urodziła! - wrzasnęła. Rose zmierzyła ją nienawistnym spojrzeniem, a ja poczułem coś w rodzaju więzi, która połączyła mnie z Effie. To było bardzo pocieszające, że jest na świecie ktoś kogo Weasley nie lubi tak bardzo jak mnie.
- Nie kłam, bo wydrapię ci oczy! - syknęła Rose. I zanim zdążyłem się obejrzeć, rzuciła się na Effie. Obie upadły na ziemię, a grupka obserwatorów stojąca tuż obok mnie zawyła z uciechy. Bijące się dziewczyny. Tego jeszcze nie było!
Kiedy tylko otrząsnąłem się z szoku, podbiegłem do Weasley i odciągnąłem ją (z pewnym trudem, w ogóle skąd ona ma w sobie tyle siły?!). Jednak nadal rzucała się jak wariatka. Serio, bałem się, że mnie skrzywdzi. Na szczęście nadbiegli jej bracia. Popchnąłem ją elegancko w ich stronę i szybciutko podbiegłem do Effie. Miała zaczerwienione oko i czerwone ślady po pazurach na rękach. To pewnie dlatego dziewczyny je tak zapuszczają.
- Chodź, Turpin. Pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego - powiedziałem, a Effie potulnie podniosła się i wsparła na moim ramieniu.
Kiedy znaleźliśmy się w końcu u pani Dwyer, pielęgniarka wygłosiła nam niezwykle długą tyradę na temat bójek. Była zgorszona zachowaniem tych dwóch młodych dam i dziwiła się, że tak delikatne dziewczynki jak one (akurat!) zachowują się tak nieprzyzwoicie. Na żadnej z dziewczyn nie zostawiła suchej nitki. Na szczęście w końcu panią Dwyer rozbolało gardło, więc ucichła i kazała mi je pilnować, aby znów się nie pobiły. Kiedy opatrywała Effie, zwróciłem się do Rose i uśmiechnąłem zabójczo.
- Zawsze wiedziałem Weasley, że jesteś niebezpieczna dla otoczenia. Sądzę, że przyda ci się terapia, która miałaby na celu opanowanie gniewu, który się w tobie buzuje. Wszyscy na tym skorzystają - powiedziałem mądrym tonem. Warknęła niczym lew w moją stronę i skrzywiła w tej samej chwili. Chciała napić się eliksiru, który złagodziłby ten okropny ból, ale był za daleko, a ona nie mogła się ruszać z łóżka. Uśmiechnąłem się złośliwie i uniosłem szklaną buteleczkę. Rose łypnęła na mnie morderczym wzrokiem i zacisnęła usta w wąską linię.
Nie mogłem przepuścić takiej okazji, musiałem ją trochę podrażnić. Rozluźniłem swój krawat i zacząłem kiwać się w różne strony. Rozpiąłem nawet kilka guzików swojej szaty, ale Weasley zaczęła się śmiać jak opętana i byłem zmuszony przestać.
- Idiota! - mruknęła zagryzając wargi ze śmiechu. Naprawdę fajnie było widzieć jak się śmieje. Ucieszyło mnie to z jakiegoś powodu. Może dlatego, że była to miła odmiana. Zazwyczaj warczała wściekle, a teraz śmiała się z moich wygłupów.
- Jeśli chcesz buteleczkę musisz ładnie poprosić! - powiedziałem po krótkiej chwili. Wywróciła oczami i westchnęła przeciągle.
- Proszę? - wymamrotała. Okręciłem się wokół osi i zacząłem uśmiechać szeroko. Ona mnie o coś poprosiła, ta ruda pokraka! Powolutku podszedłem do jej łóżka i nalałem płyn z buteleczki na łyżeczkę.
- Powiedz "aaa" - poprosiłem łagodnie. Rose otworzyła buzię, a ja nucąc "Leci czarownica, leci..." wsadziłem Rose do buzi łyżkę z eliksirem. Matko jak ona łagodnie wygląda w tamtej chwili. Jak baranek albo coś!
Przez chwilę spoglądałem na nią z uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale dostałem nagłego napadu wyszczerzu. Kiedy wróciła pani Dwyer z Effie, Rose posłała krukonce radosne spojrzenie. Dziewczyna obrzuciła ją lodowatym wzrokiem i zwróciła wzrok ku mnie, ale ja wbiłem oczy w ścianę i uporczywie się w nią wpatrywałem (znaczy w tę ścianę, rzecz jasna). Jeszcze sobie coś pomyśli, a wiadomo, że jak baba coś sobie wbije do głowy to trudno jest to z niej wyciągnąć...
Pilnowałem jeszcze przez jakieś dziesięć minut, aby Turpin nie zabiła radosnej Weasley i zaciągnąłem kotary. Obie zostały usadzone na dwóch końcach Skrzydła Szpitalnego, ale byłem raczej sceptyczny, że to w ogóle pomoże.
Kiedy opuszczałem fortecę pani Dwyer, Effie zawołała mnie. Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Wiesz, Scorpius... Chciałam ci bardzo podziękować. Gdyby nie ty, ta wariatka z pewnością zrobiłaby mi krzywdę... - wyszeptała dramatycznie. Wzruszyłem z wdziękiem ramionami i ukłoniłem się niczym prawdziwy rycerz, którym głęboko w duszy oczywiście byłem.
- Ależ po o tu jestem, aby ratować damy w opałach - powiedziałem. Nagle oboje usłyszeliśmy złośliwy rechot Rose.
- Ona damą? - zapytała i nie czekając na odpowiedź znów zaczęła chichotać.
- No pewnie! Przynajmniej nie rzucam się jak jakaś wariatka na kogoś ze szponamii! - zaskrzeczała Turpin odrzucając zasłonę. Weasley zjeżyła się automatycznie.
- Sama masz szpony, a do tego jeszcze obrzydliwie różowe! - odparła głośno. Położyłem dłoń na czole i jęknąłem ze zgrozą. Czułem, że zaczyna powoli boleć mnie głowa. Postanowiłem jednak nie mówić tego naszej szkolnej pielęgniarce. Jeszcze kazałaby mi zostać w skrzydle i musiałbym wysłuchiwać całą noc jak te dwie ropuchy na siebie warczą...
Spojrzałem na Jasara, który chrapał sobie w najlepsze. No dobra była sobota, nie broniłem mu spać nawet do wieczora, ale żeby wydawać przy tym takie straszne dźwięki... Zatkałem uszy i wszedłem do łazienki. Panował w niej okropny bałagan. Wyglądała jakby przeszło przez nią prawdziwe tornado. Z kosza wylewały się ubrania, które miały iść do prania. Oczywiście większość z nich była Sire, a jakże. Musiała przynieść je ze sobą i upchnąć u nas. Jakby bez nich nie było tutaj miejsca, gdzie postawić stopę.
Umyłem zęby, doprowadziłem do ładu moje włosy, których szczerze nie cierpiałem, przebrałem się i opuściłem dormitorium zanim wróciła Mormon. Całe szczęście. Moja przyjaciółka zawsze miała jakieś głupie pomysły. Raz nawet próbowała mnie zmusić do zakręcenia jej loków na różdżkę. Na szczęście udało mi się w porę uciec.
Opuściłem Pokój Wspólny Slytherinu i skierowałem się w stronę Wielkiej Sali. Tuż przed nią rozgrywał się naprawdę interesujący widok. Rose Weasley oraz Effie Turpin kłóciły się o coś zajadle. Rzucały przy tym mordercze spojrzenia na lewo i prawo dzięki czemu większość gapiów w obawie, że rzucą się na nich, odpuściła sobie oglądanie tej kłótni.
Pewnie zastanawiacie się któż to jest ta cała Effie. Otóż jest to... Hm, moja młodzieńcza miłość. Turpin była naprawdę piękna i z wiekiem jej uroda tylko się pogłębiła. Posiada niebieskie oczy, czarne jak węgiel włosy i naprawdę słodki uśmiech. Zaimponowała mi swoją inteligencją. Ale nie było się co jej dziwić w końcu była krukonką. Złamała mi serce w piątej klasie umawiając się z pewnym gryfonem. Od tamtej pory omijałem ją szerokim łukiem, ale dzisiaj postanowiłem to zmienić.
Podszedłem do dziewczyn i uśmiechnąłem się lekko. Był to naprawdę fascynujący widok. Weasley wydawała się płonąć żywym ogniem. Twarz miała czerwoną jak dojrzały pomidor i w ogóle wyglądała jakby miała wgryźć się komuś w ramię i wypić jego krew. Effie natomiast nie była czerwona, ale również ledwo trzymała się na nogach. Trzęsła się okropnie i byłem pewny, że lada moment a eksploduje. Czułem, że będą z tego kłopoty, więc postanowiłem interweniować i to szybko.
Podszedłem powoli do tych jakże uroczych dam i poprosiłem, aby spokojnie wytłumaczyły o co chodzi. Spodziewałem się tego, że rzucą się na mnie jak na jakiś smakowity kąsek, ale one prychnęły jednocześnie i zaczęły się przekrzykiwać. Okropnie rozbolały mnie od tego uszy.
- Cisza! - wrzasnąłem. Obie umilkły jak porażone piorunem i wbiły we mnie oskarżycielskie spojrzenie. - O co wam chodzi? Czego się tak drzecie? Effie ty pierwsza - zapytałem łagodnie wskazując w stronę Turpin. Krukonka posłała triumfujące spojrzenie Rose i szybko odwróciła się w moją stronę.
- Ta ruda pokraka oskarżyła mnie o to, że specjalnie wylałam swój eliksir na jej esej! A przecież to było niechcący. Gdybym chciała zrobić jej na złość, pożałowałaby, że się w ogóle urodziła! - wrzasnęła. Rose zmierzyła ją nienawistnym spojrzeniem, a ja poczułem coś w rodzaju więzi, która połączyła mnie z Effie. To było bardzo pocieszające, że jest na świecie ktoś kogo Weasley nie lubi tak bardzo jak mnie.
- Nie kłam, bo wydrapię ci oczy! - syknęła Rose. I zanim zdążyłem się obejrzeć, rzuciła się na Effie. Obie upadły na ziemię, a grupka obserwatorów stojąca tuż obok mnie zawyła z uciechy. Bijące się dziewczyny. Tego jeszcze nie było!
Kiedy tylko otrząsnąłem się z szoku, podbiegłem do Weasley i odciągnąłem ją (z pewnym trudem, w ogóle skąd ona ma w sobie tyle siły?!). Jednak nadal rzucała się jak wariatka. Serio, bałem się, że mnie skrzywdzi. Na szczęście nadbiegli jej bracia. Popchnąłem ją elegancko w ich stronę i szybciutko podbiegłem do Effie. Miała zaczerwienione oko i czerwone ślady po pazurach na rękach. To pewnie dlatego dziewczyny je tak zapuszczają.
- Chodź, Turpin. Pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego - powiedziałem, a Effie potulnie podniosła się i wsparła na moim ramieniu.
Kiedy znaleźliśmy się w końcu u pani Dwyer, pielęgniarka wygłosiła nam niezwykle długą tyradę na temat bójek. Była zgorszona zachowaniem tych dwóch młodych dam i dziwiła się, że tak delikatne dziewczynki jak one (akurat!) zachowują się tak nieprzyzwoicie. Na żadnej z dziewczyn nie zostawiła suchej nitki. Na szczęście w końcu panią Dwyer rozbolało gardło, więc ucichła i kazała mi je pilnować, aby znów się nie pobiły. Kiedy opatrywała Effie, zwróciłem się do Rose i uśmiechnąłem zabójczo.
- Zawsze wiedziałem Weasley, że jesteś niebezpieczna dla otoczenia. Sądzę, że przyda ci się terapia, która miałaby na celu opanowanie gniewu, który się w tobie buzuje. Wszyscy na tym skorzystają - powiedziałem mądrym tonem. Warknęła niczym lew w moją stronę i skrzywiła w tej samej chwili. Chciała napić się eliksiru, który złagodziłby ten okropny ból, ale był za daleko, a ona nie mogła się ruszać z łóżka. Uśmiechnąłem się złośliwie i uniosłem szklaną buteleczkę. Rose łypnęła na mnie morderczym wzrokiem i zacisnęła usta w wąską linię.
Nie mogłem przepuścić takiej okazji, musiałem ją trochę podrażnić. Rozluźniłem swój krawat i zacząłem kiwać się w różne strony. Rozpiąłem nawet kilka guzików swojej szaty, ale Weasley zaczęła się śmiać jak opętana i byłem zmuszony przestać.
- Idiota! - mruknęła zagryzając wargi ze śmiechu. Naprawdę fajnie było widzieć jak się śmieje. Ucieszyło mnie to z jakiegoś powodu. Może dlatego, że była to miła odmiana. Zazwyczaj warczała wściekle, a teraz śmiała się z moich wygłupów.
- Jeśli chcesz buteleczkę musisz ładnie poprosić! - powiedziałem po krótkiej chwili. Wywróciła oczami i westchnęła przeciągle.
- Proszę? - wymamrotała. Okręciłem się wokół osi i zacząłem uśmiechać szeroko. Ona mnie o coś poprosiła, ta ruda pokraka! Powolutku podszedłem do jej łóżka i nalałem płyn z buteleczki na łyżeczkę.
- Powiedz "aaa" - poprosiłem łagodnie. Rose otworzyła buzię, a ja nucąc "Leci czarownica, leci..." wsadziłem Rose do buzi łyżkę z eliksirem. Matko jak ona łagodnie wygląda w tamtej chwili. Jak baranek albo coś!
Przez chwilę spoglądałem na nią z uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale dostałem nagłego napadu wyszczerzu. Kiedy wróciła pani Dwyer z Effie, Rose posłała krukonce radosne spojrzenie. Dziewczyna obrzuciła ją lodowatym wzrokiem i zwróciła wzrok ku mnie, ale ja wbiłem oczy w ścianę i uporczywie się w nią wpatrywałem (znaczy w tę ścianę, rzecz jasna). Jeszcze sobie coś pomyśli, a wiadomo, że jak baba coś sobie wbije do głowy to trudno jest to z niej wyciągnąć...
Pilnowałem jeszcze przez jakieś dziesięć minut, aby Turpin nie zabiła radosnej Weasley i zaciągnąłem kotary. Obie zostały usadzone na dwóch końcach Skrzydła Szpitalnego, ale byłem raczej sceptyczny, że to w ogóle pomoże.
Kiedy opuszczałem fortecę pani Dwyer, Effie zawołała mnie. Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Wiesz, Scorpius... Chciałam ci bardzo podziękować. Gdyby nie ty, ta wariatka z pewnością zrobiłaby mi krzywdę... - wyszeptała dramatycznie. Wzruszyłem z wdziękiem ramionami i ukłoniłem się niczym prawdziwy rycerz, którym głęboko w duszy oczywiście byłem.
- Ależ po o tu jestem, aby ratować damy w opałach - powiedziałem. Nagle oboje usłyszeliśmy złośliwy rechot Rose.
- Ona damą? - zapytała i nie czekając na odpowiedź znów zaczęła chichotać.
- No pewnie! Przynajmniej nie rzucam się jak jakaś wariatka na kogoś ze szponamii! - zaskrzeczała Turpin odrzucając zasłonę. Weasley zjeżyła się automatycznie.
- Sama masz szpony, a do tego jeszcze obrzydliwie różowe! - odparła głośno. Położyłem dłoń na czole i jęknąłem ze zgrozą. Czułem, że zaczyna powoli boleć mnie głowa. Postanowiłem jednak nie mówić tego naszej szkolnej pielęgniarce. Jeszcze kazałaby mi zostać w skrzydle i musiałbym wysłuchiwać całą noc jak te dwie ropuchy na siebie warczą...
_______________________________
Następny rozdział będzie w piątek, szybko co prawda, ale chcę dodać jeszcze kilka zanim szkoła się zacznie.
Edit: Zmiana planów, rozdział będzie w niedziele lub we wtorek gdzieś po północy.
Edit: Zmiana planów, rozdział będzie w niedziele lub we wtorek gdzieś po północy.
Nie no kocham Sire. :DDD Młodzieńcza miłość Scorpiusa.. coś czuje że stanie na drodze Rose i Scorpius'owi choć mam nadzieję że się mylę.
OdpowiedzUsuńA tak btw,, uwielbiam imię Effie ♥
Pozdrawiam,
Kasia.
Mi też podoba się ono podoba. :D
UsuńMiałam ostatnio fazę na różne ''ciężkie'' teksty i trochę się nimi przejadłam. Szukałam czegoś lekkiego, przy czym mogłabym się szeroko uśmiechnąć, nawet trochę pośmiać. No i trafiłam na tego bloga :) I wierz mi że bardzo się z tego cieszę. "Rose" skończyłam czytać wczoraj, dzisiaj zabrałam się za "Scorpiusa" i zdecydowanie chcę więcej. A w przerwach na nowe rozdziały będę czytać Twoje poprzednie twory bo widzę że masz ich sporo no i na dodatek tyle zakończonych (zawsze właśnie do takich podchodzę jakoś chętniej).
OdpowiedzUsuńOkej, już nie zanudzam. Pozdrawiam :)
Bardzo się cieszę, że moje opowiadanie przypadło ci do gustu! Mam nadzieję, że reszta również ci się spodoba, choć są one pisane zdecydowanie inaczej niż historie na tym blogu.
UsuńZ tymi zakończonymi to ja mam tak samo, nie lubię, kiedy opowiadanie jest przerwane w połowie i wiem, że nie ma szans na jego dokończenie.
Wcale nie zanudzasz, dziękuje za tak bardzo motywujący komentarz.
Ściskam. ;*
Nie mogę przeczytać 3 rozdziału, bo nie dodałaś go do listy, a na głównej nie ma odsyłacza "starsze posty". :C
OdpowiedzUsuńJuż dodane. ;)
UsuńOba rozdziały cudowne - czekam na kolejny. :)
UsuńDziękuje. ;*
UsuńChyba już nie lubię Effie, he
OdpowiedzUsuńRozdział troszkę krótki, ale mam nadzieję, że następny to zrekompensuje;)
Bardzo lubię styl, jakim opisywana jest ta historia.
Tak samo podoba mi się takie przedstawienie Rose i Scorpiusa.
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny!
Ściskam.
Z.
Ps. Nowe notki u mnie:))
Dzięki wielkie. ;)
UsuńPozdrawiam ciepło.
To jest cudne! Masz wspaniałe poczucie humoru :-)
OdpowiedzUsuń,,Obie upadły na ziemię, a grupka obserwatorów stojąca tuż obok mnie zawyła z uciechy. Bijące się dziewczyny. Tego jeszcze nie było!"- kocham ten fragment.
OdpowiedzUsuń,,ukłoniłem się niczym prawdziwy rycerz, którym głęboko w duszy oczywiście byłem." :)
A tak wogóle to widzę, że się rozkręcać i wreszcie Malfoy nie jest takim sztywniakiem jak w innych fanfiction, z którymi się spotkałam.