Uciekałem przed Weasley już od dobrych piętnastu minut. Ledwo dyszałem, dostałem bolesnej kolki, a nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa.
Odwróciłem głowę i jęknąłem przeraźliwie. Nie wiem jak Rose to robiła, ale nie była ani trochę zmęczona. Pruła szybko do przodu przypominając tym samym rozwścieczonego nosorożca. Przy okazji rzucała w moją stronę serię nieprzychylnych spojrzeń. Jej rude włosy falowały w powietrzu i wyglądała jakby paliła się jej głowa.
Tak proszę państwa, Rose Weasley. Nie wiem czy wszyscy ją znacie. Ale powinniście, ponieważ jest to największa zmora mojego życia. Mój wróg. Osoba, która wysysa ze mnie całą moją energię. Gryfonka, z którą użeram się od pierwszej klasy. Zło wcielone, największe jakie panoszy się na tej ziemi. Potwór, który czyha na moje cenne życie. Małe, rude, wredne, złośliwe babsko. Oto ona. Goni mnie i obawiam się, że jeśli mnie złapie, mogę nie wyjść z tej walki cały i zdrowy.
A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Nie myślicie sobie, że nienawidzę ją tylko dlatego iż mój tata miał zatargi z jej ojcem. Nie, nie, nie. Nasza historia była zupełnie inna. Kiedy tylko zacząłem naukę w Hogwarcie przyjąłem taktykę, która miała na celu omijanie jej jak największym łukiem. Ona również ją stosowała i wszystko było w porządku dopóki pan profesor Ollan nie usadził nas razem na lekcji eliksirów. To było najgorsza rzecz jaką kiedykolwiek uczynił. Prosiliśmy go, aby nas przesiadł i uprzedzaliśmy, że siedzenie razem nie przyniesie dobrych skutków. Nauczyciel oczywiście nas nie słuchał. Machnął tylko tą swoją czarną bródką, poprawił malutkie okularki i ruszył bez słowa w stronę biurka. Postanowiłem się z tym pogodzić i usiadłem zrezygnowany obok Weasley. Położyliśmy na ławce pióro, które wyznaczyło nam bezpieczną przestrzeń między nami, ale wtedy profesor Ollan poprosił mnie o pójście po jakiś słoiczek, który stał w kredensie kilka stóp dalej. Ruszyłem po niego, a gdy złapałem go w swoje dłonie, ostrożnie zawróciłem, aby go nie wypuścić.
Niestety zrządzenie losu chciało, że potknąłem się o stare deski i runąłem z hukiem na ziemię. Zawartość słoiczka wylała się na mnie, ale w większej mierze na Rose. Do tej pory pamiętam jak w jej czekoladowych oczach zabłysnęły groźne iskierki zwane furią. Wydarła się na mnie porządnie, ja zrobiłem przepraszającą minę, klasa ryknęła śmiechem, a profesor Ollan próbował uspokoić resztę. Byłem pewny, że dojdzie do rękoczynów, ale Weasley zauważyła, że na naszych dłoniach zaczęły robić się dziury jakby zostały zjedzone przez mole. Profesor wypędził nas więc do Skrzydła Szpitalnego, a w Rose zakiełkowała chmurka, która w zastraszającym tempie zmieniła się w bezgraniczną nienawiść. Od tamtej pory było już tylko gorzej.
No i to tyle, właściwie.
Skręciłem za róg korytarza i krzyknąłem widząc przed sobą Weasley, które pikowała na mnie z wściekłym wyrazem na twarzy.
- Co ty robisz? Hamuj!! - wrzasnąłem, ale nie miała jak. Jej buty za bardzo się ślizgały. Cholerny Filch. Znowu wypastował podłogę! Tak więc Rose runęła na mnie bardzo elegancko, a ja walnąłem się głową w ścianę. Zawyłem z rozpaczy. Weasley również nie była w najlepszym humorze. Próbowała wstać, ale marnie jej to wychodziło.
- Puszczaj! - warknęła w moją stronę. Spojrzałem na nią jak na idiotkę.
- Przecież to ty leżysz na mnie! Złaź natychmiast! To jest zamach na moją wolność osobistą! - poinformowałem ją. Ruda zatkała mi usta ręką i pokręciła groźnie głową.
- Bądź ciszej, Malfoy! Zaraz wszyscy się tu zlecą i nie dadzą nam żyć jak zobaczą nas w takiej sytuacji - mruknęła. Niechętnie przyznałem jej rację. Powolutku, wspólnymi siłami, wstaliśmy z podłogi. Każdy z nas miał ruszyć w swoją stronę, kiedy usłyszeliśmy echo kroków na korytarzu. Nie myśląc długo, Weasley złapała mnie za szatę i pociągnęła w kierunku składzika na miotły.
- Co ty robisz? - wyszeptałem gorączkowo.
- Ktoś tu idzie. Cicho bądź! - rozkazała. Zamilkłem więc. Następnie ostrożnie uchyliłem drzwi i wyjrzałem przez małą szparę. Rose najwyraźniej spodobał się ten pomysł, bo kucnęła i oboje zapatrzyliśmy się na korytarz. Po chwili na horyzoncie pojawił się jakiś ślizgon. Szedł spokojnie korytarzem, gdy nagle - znikąd! - pojawił się mężczyzna w czarnej pelerynie. Byłem ciekawy kto to, chciałem zobaczyć jego twarz, ale stał do nas tyłem. Zapamiętałem tylko, że był przeraźliwie chudy. Spojrzał na idącego ślizgona i odezwał się:
- Czy ty jesteś synem Rodriga Yaxley'a? - zapytał cichym, zachrypniętym głosem. Chłopak zmarszczył brwi.
- Tak, to ja. Skąd zna pan mojego tatę? Kim pan jest? - odparł wyciągając różdżkę. Mężczyzna zaśmiał się tak ochryple, że aż mnie zmroziło.
- Schowaj ją, chłopcze. I tak nic ci nie pomoże - powiedział. Zanim ślizgon zdołał kiwnąć palcem, mężczyzna wypowiedział w jego stronę zaklęcie a chłopak... upadł na ziemię. Poczułem jak nagle zaschło mi nagle w gardle. O Boże, on chyba nie... W tej samej chwili z ust Rose wydobył się cichutki pisk. Pociągnąłem ją do tyłu i zasłoniłem ręką buzię. Oboje wstrzymaliśmy oddech, kiedy mężczyzna otworzył składzik. Jeszcze chwila a nas zobaczy. Byłem tego pewien.
Zdążyłem zobaczyć tylko szramę na jego policzku, bo nagle rozległ się dźwięk rozmów gdzieś niedaleko. Mężczyzna odwrócił się szybko. Przez chwilę słyszeliśmy jeszcze dźwięk jego kroków,a potem na korytarzu zaległa cisza.
Przez pierwszą minutę wciąż staliśmy z Rose wciśnięci w ścianę. W końcu jednak udało nam się otrząsnąć z szoku. Natychmiast wyskoczyliśmy z komórki i popędziliśmy w stronę ślizgona. Był jeszcze ciepły, ale nie oddychał. Oboje wiedzieliśmy co to oznacza.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Po prostu złapałem Rose za rękaw i pociągnąłem mocno. Przebiegliśmy spory kawałek nim się zatrzymała.
- Weasley, musimy stąd iść - powiedziałem zdenerwowany.
- Nigdzie nie idę! Przecież widzieliśmy jak on... Jesteśmy świadkami... Zaraz pojawią się aurorzy i... - mruknęła przełykając gorączkowo ślinę.
- I co im powiemy? - zapytałem. - Nie widzieliśmy ani twarzy tego faceta, tylko tyle, że miał czarną pelerynę. Wcale nie pomoglibyśmy im w śledztwie. Posłuchaj, Weasley... Na razie nikt nie może się o tym dowiedzieć. W Hogwarcie szybko coś takiego się rozniesie. Sama wiesz jak to działa... - powiedziałem zdenerwowany. Weasley spojrzała mi w oczy. A potem kiwnęła głową.
- Hej, dasz radę dojść do Wieży? - zapytałem jeszcze. Odparła ciche "tak" i uciekła.
Wziąłem głęboki wdech i przełknąłem gorączkowo ślinę. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak bardzo drżą mi ręce.
* * *
W całym Hogwarcie huczało na temat śmierci Rila Yaxley'a Toczyły się nieskończone debaty na ten temat, przeróżne głupie plotki. Jeden chłopak twierdził, że z pewnością zaatakował go olbrzym. Aurorzy kręcili się po zamku zbierając dowody. Byłem pewny, że będą nas wszystkich przepytywać; co robiliśmy i tak dalej, w końcu ja i Weasley pierwsi wyszliśmy z Wielkiej Sali. Ale nie sądzę, aby uważali, że zrobił to ktoś z nauczycieli, czy uczniów. Miałem wrażenie, że rozglądają się i szukają sposobu, dzięki któremu zabójca wdarł się do szkoły. Sprawdzili wszystkie stare tajne przejścia, ale każde z nich było zamknięte. Nie było mowy o tym, aby przez któreś z nich weszli.
W takim razie pozostawało pytanie; jak morderca znalazł się na terenie Hogwartu? I dlaczego zabił tego chłopaka? Pamiętam, że najpierw upewnił się, czy Ril jest synem Rodriga. Może chciał się zemścić... Tylko jeśli tak to dlaczego zabił jego syna, a nie starszego Yaxley'a? To wszystko było strasznie poplątane.
Potarłem czoło i uniosłem wzrok. Kilka stóp dalej siedziała Layla, dziewczyna Rila. Płakała i nie mogła się uspokoić. Jej przyjaciółka tuliła ją opiekuńczo i szeptała coś do ucha. Obie czekały na rodziców Layli, którzy mieli zabrać ją do domu. Odwróciłem wzrok i poczułem, że coś mnie ściska w żołądku. Może lepiej było się przyznać? Kto by uwierzył, że go zabiliśmy?
Na stare gacie Grindelwalda! W co ja się wpakowałem?
- Scorpius, wszystko w porządku? - zapytała nagle Sire kładąc mi rękę na ramieniu.
- Stary, mów o co chodzi. Przecież ledwo znałeś Rila - powiedział Jasar, siedzący po mojej prawej stronie. Uśmiechnąłem się krzywo i wzruszyłem ramionami.
- Ja... Po prostu, kiedy ktoś... Go... Byłem w drodze do Pokoju Wspólnego i może gdybym... - mówiłem cicho bez ładu i składu. Mormon oparła się o moje ramię.
- Scor, nie obwiniaj się. Doskonale wiesz, że to nie twoja wina. Nie było cię tam. Nic nie mogłeś zrobić - wyszeptała cicho. Kiedy to powiedziała, poczułem się jeszcze gorzej.
Jakiś czas później, kiedy Jasar i Sire zajęli się rozmową, wymknąłem się do Sowiarni. Po raz pierwszy w życiu poczułem wielką potrzebę porozmawiania z Weasley. Westchnąłem cicho i podszedłem do płomykówki. Następnie dałem jej krakersa i przywiązałem mały zwitek pergaminu do jej nóżki.
- Musisz ją zanieść do Rose Weasley, Lizzy - powiedziałem głaszcząc ptaka po główce. Nie wiem, może mi się wydawało, ale chyba wytrzeszczył na mnie oczy. Sówka podniosła się jednak, wyleciała przez okno, poszybowała w górę i... skręciła w stronę Wieży Gryffindoru.
Mam nadzieję, że się spodoba. ;)
Szczerze, to nie mam pojęcia, jak ująć w słowa wszystkie moje odczucia po przeczytaniu rozdziału. Bądź jednak pewna, że są one jak najbardziej pozytywne :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Scorpius w Twoim wydaniu. Ma taki fajny styl bycia, zupełnie inny niż reszta Malfoyów. No i kolejny raz muszę Ci oznajmić, że uwielbiam sposób, w który przedstawiasz nam tę historię. To, jak piszesz.
Zastanawiam się, kim był ten mężczyzna? I co mu dało zabicie Rila? Cóż, chyba muszę czekać do następnych rozdziałów, żeby się dowiedzieć. No więc będę.
Miłej nocy!
Cheverell
[ blondwlosa-zagadka ]
Scorpiusa jakoś zawsze sobie wyobrażałam jako takiego wiecznie wkurzającego Rose ślizgona, w ogóle nigdy nie pomyślałam, że mógłby być podobny do Draco czy Lucjusza, dlatego tak właśnie sobie go wykreowałam. :D
UsuńZanim się dowiesz, troszkę będziesz sobie musiała poczekać. ;)
Dziękuje i pozdrawiam ciepło!
Witaj! Tak jak przypuszczałam, oto Twoje kolejne opowiadanie podbiło moje serce i będę z niecierpliwością wyczekiwać nowych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńJest tak mało historii o nowym pokoleniu, że staram się czytać każde, jednak większość jest pisana przez osoby nie znające się w najmniejszym stopniu na stylistyce zdań, przez co moje oczy aż bolą i po prostu decyduję się na odpuszczenie sobie danego opowiadania. Pamiętam, że kiedy zaczynałam czytać Twoje opowiadanie pisane z perspektywy Rose Weasley pomyślałam, że w końcu trafiłam na znającą się na rzeczy autorkę. Bardzo podobało mi się tamto opowiadanie, ale przyznam się, że te dwa pierwsze rozdziały tak bardzo mnie zaciekawiły, że już teraz mogę powiedzieć z ręką na sercu, że to opowiadanie jest lepsze.
Nie mam najmniejszego pomysłu, kim mógł być mężczyzna, który zabił młodego Yaxley'a, ale przerażenie jakie czułam czytając fragment, w którym chłopak został zaatakowany, a później mężczyzna w czarnej pelerynie zwrócił się w stronę komórki na miotły, w której ukrywali się Scorpius i Rose, była porównywalna z tą, gdy pierwszy raz czytałam, że Voldemort zabił Harry'ego i nie wiedziałam, że tak naprawdę Harry przeżył ten atak.
Widzę, że akcja się rozkręca i zastanawiam się, czy Rose również ma ochotę powiedzieć wszystko co wie aurorom. No i teraz, gdy Scorpius wysłał do niej wiadomość z prośbą o spotkanie, cała akcja opowiadania się rozwinie w oczekiwanym przez nas wszystkich kierunku. ;-)
Czekam z niecierpliwością no nowy rozdział ;-)
Pozdrawiam, Cathleen.
Znam to, sama przecież kiedyś zaczynałam. Na szczęście teraz jest z moim pisaniem zdecydowanie lepiej niż trzy lata temu, choć przyznam się, że nawet teraz często mam z tym problemy.
UsuńBardzo się cieszę, że opowiadanie ci się podoba. Ja powiem szczerze, nie umiem wybrać. Bo właściwie to o Scorpiusie staram się pisać w tym stylu o Rose, ale nie wiem jak to koniec końców wyjdzie.
Dziękuje za komentarz i pozdrawiam gorąco. ♥
Czyżby nawet sówka była zdziwiona tym, że Malfoy próbuje nawiązać kontakty z Rudą? Hahaha
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy, zaintrygowałaś mnie. Bardzo ciekawe, w jaki sposób morderca znalazł się na terenie szkoły.
Pomysł na to dlaczego stosunki naszej dwójki są takie oziębłe spowodował, że się uśmiechnęłam:))
Czekam na kolejny, życzę weny i ściskam.
Z.
P.S Na moim blogu pojawiła się rocznicowa miniaturka, zapraszam
[nic-nie -jest-proste-scorose]
Jak widać, nawet ona czuje, że coś jest nie tak. :D
UsuńBardzo się cieszę, nie jest on może zbyt oryginalny, ale to super, że ci się podoba.
Pozdrawiam ciepłoo, ♥
+skomentowane. :)
Hejj :)
OdpowiedzUsuńZnalazlam twojego bloga jakies czter dni tenu i najpierw przeczytalam prolog i dwa rozdzialy o scorpiusie ale jak zobaczylam ze zakonczylas historie z punktu widzenia rose to zabralam sie za czytanie i skonczylam nastepnego dnia. Uwielbiam twoj humor i styl pisania. Z niecierpliwoscia czekam na wiecej :)
Dziękuje bardzo! :) To wiele dla mnie znaczy.
UsuńRozdział już dodany,
całusy. ;*
Hejka! Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że w porównaniu do historii z punktu widzenia Rose Twój styl pisania trochę się zmienił. Jest bardziej humorystyczny i jeszcze lżejszy. Bardzo fajny rozdział. Gnam dalej!
OdpowiedzUsuńCzy tylko mi się zdaje, że tym zabójcą był mężczyzna z prologu? I że będzie zabijał dzieci tych którzy zabili jego syna? To takie głośne myślenie. Ogólnie to w czasie czytania śmiałam się, płakałam, zaniemówiłam i tak dalej. Zazdroszczę pomysłowości i talentu do pisanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Rudaa <3
( http://krewzalozycieli.blogspot.com/ )