Hugon zjawił się przed domem dopiero następnego dnia nad ranem. Musiałam go trzy razy zapewniać, że taty nie ma w domu, zanim w ogóle do niego wszedł. Kiedy w końcu wszyscy znaleźliśmy się w środku, wyściskałyśmy go z mamą jak szalone. Nie spałyśmy prawie całą noc, wyczekując go. Obie w głowie miałyśmy najgorsze scenariusze, ale na szczęście wrócił cały i zdrowy.
Mama próbowała rozładować atmosferę. Razem z nią trochę się pośmieliśmy, ale ja i Hugo nadal byliśmy strapieni. Opowiedziałam mu o tym, że wczoraj spotkałam Scorpiusa oraz o tragedii jaka go spotkała. Naprawdę to nim wstrząsnęło, tak jak mną zresztą. Oboje porozumieliśmy się telepatycznie. Chcieliśmy już wracać do Hogwartu. Malfoy w życiu by się do tego nie przyznał, ale potrzebował przyjaciół i to bardziej niż kiedykolwiek.
Myśleliśmy, że mama nie będzie chciała nas puścić, ale westchnęła smutno i pocałowała nas w czoło. Szykowała się pewnie do długiej rozmowy z ojcem (która w rzeczywistości i tak przerodzi się w wielką kłótnię) i wolałaby żebyśmy tego nie oglądali.
Właściwie byliśmy już spakowani, kiedy zobaczyłam jak mama siedzi z książką w ręku w swojej biblioteczce. Wyglądała tak smutno, że poczułam jakby ktoś wyciął mi z piersi serce. Nie mogliśmy jej zostawić w takim stanie.
Razem z Hugonem postanowiliśmy zostać jeszcze kilka dni, a na Sylewstra wrócić do szkoły. Tato wziął swoje ubrania i zostawił mamie kartkę, że będzie u kolegi, więc cały dom mieliśmy dla siebie.
Mamie od razu polepszył się humor. Całymi dniami siedzieliśmy w kuchni, ucząc się gotować z jednej ze starych książek kucharskich babci Granger. Było naprawdę fajnie. Hugonowi udało się nawet upiec dobre ciasto i nie było ani trochę spalone! Obejrzeliśmy multum filmów i ograliśmy mamę w szachy (co prawda tylko raz, ale jaką mieliśmy z tego radochę!).
Te kilka dni zleciało nam bardzo szybko. Posiedzielibyśmy jeszcze, ale uśmiechnęła się w naszą stronę i powiedziała, że jakoś to będzie. Poza tym ciocia Ginny obiecała, że się nią zaopiekuje, więc zostawiliśmy ją w dobrych rękach.
Zatrzasnęłam walizkę i wyszłam na dwór. Hugo już na mnie czekał. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i pomachałam jeszcze mamie stojącej w oknie, a potem wyciągnęłam różdżkę. Po chwili przed domem pojawił się wściekle niebieski autobus. Razem z Hugonem wrzuciliśmy bagaże do środka i z trochę niewyraźnymi minami weszliśmy do środka.
Ach, ten urok jazdy Błędnym Rycerzem.
* * *
Kiedy Andy Sparks zawiadomił nas, że jesteśmy już na miejscu, odetchnęłam z ulgą. Merlinie, dzięki ci! Wstałam z podłogi i pocierając obolałe kolana, zaczęłam rozglądać się za bagażem. Hugon śmiał się złośliwie pod nosem, widząc jak zostałam poturbowana (serio, prawie latałam w tym autobusie). Sam skubaniec uczepił się kurtki Sparksa, którego jakimś dziwnym trafem wszystkie rzeczy w autobusie omijały. Może dają mu jakiś eliksiry albo coś wcina. Nie mam pojęcia.
Z Hugonem rozstałam się dopiero w zamku. On poszedł do Lochów, a ja podreptałam na siódme piętro aż do Wieży Gryffindoru. Ach, życie.
Szłam kompletnie zamyślona, kiedy nagle zderzyłam się z kimś ramieniem. Ten ktoś musiał być naprawdę silny, bo zachwiałam się i upadłam na ziemię. Przeklęłam wściekle pod nosem. I wtedy moim oczom ukazał się Narathiel, który błyskając idealnie białymi ząbkami, postawił mnie na nogi.
- Przepraszam, Rose - powiedział ciepło. Był jakiś dziwnie zadowolony jakby dokonał jakiegoś wielkiego czynu. Spojrzałam na niego mrużąc oczy.
- A co ty jesteś taki wesoły, co? - zapytałam podejrzliwie. Trochę mnie to zastanowiło. W końcu Lucjusz Malfoy musiał być jego rodzinę. Co prawda nie wiedziałam kim mógł dla niego być, ale powinien się tym przejąć, chociaż trochę. No chyba, że o niczym nie wie.
- Wygrałem zakład z wujkiem... Nic ważnego. Widziałaś może Scorpiusa?
- Kogo? - wybałuszyłam z zaskoczenia oczy.
- Mojego kuzynka?
- Eee... nie? Dopiero wróciłam.
- A, racja! To cześć Rose! - krzyknął i w podskokach ruszył przed siebie. Odprowadziłam go wzrokiem, a potem westchnęłam i ruszyłam w dalszą drogę.
Dziwnie tak było wrócić do zupełnie pustego dormitorium. Przywykłam już do tego, że nigdy nie było w nim spokoju. Ciągle jakieś krzyki (Sky), wrzaski (Polla), śmiechy (Cassidy) i piski (Frivette). Ktoś się kłócił, ktoś wyrzucał wszystko z szafek zachłannie poszukując swojej kredki do oczu. Dlatego ta cisza była wręcz nienaturalna. I trochę niepokojąca.
Pokręciłam głową. Zawsze pragnęłam, aby w naszym dormitorium było tak spokojnie. Ale dopiero teraz dochodzę do wniosku, że to byłaby katastrofa! Zresztą nigdy bym nie wstała rano na lekcje. A tak mam Frivette, która codziennie budzi mnie z wielkim hukiem spadając z łóżka. Uderzenie jest tak głośne, że mogłoby wybudzić umarłego. Mogę więc ją swobodnie uznać za swój własny, prywatny budzik. Chyba się nie obrazi jak się o tym dowie. W sumie to dziwne, ale od kiedy jest zakochana w moim braciszku, ma ciągłe zmiany humorów. Miłość jest dziwna. Serio.
W którymś momencie zaczęłam się nudzić. Potwornie i okropnie. W czasie tego jakże okropnego stanu zdążyłam ułożyć wszystkie kosmetyki, które walały się w łazience (znalazłam nawet szminkę w kiblu, i ja się pytam, jakim sposobem ona się tam znalazła?) i (o, zgrozo!) ułożyłam wszystkie ubrania na półkach. Zrobiłabym coś jeszcze, ale nie było zasadniczo nic do roboty. No może przesadzam (znaczy raczej na pewno przesadzam), ale zaglądaniem pod łóżko wolałam nie ryzykować. Kto wie co takiego tam mogło się zagnieździć? Do tej roboty potrzebowałabym asystenta. Jednego, może dwóch. Ewentualnie pięciu.
Z braku zajęć postanowiłam pójść na spacerek po zamku. Zbroje już dawno wróciły na swoje dawne miejsce, aby kurzyć się i łypać na przechodniów. Dlatego byłam spokojna, że żadna z nich mnie nie zaatakuje. Chociaż cały czas mnie to zastanawia... Skąd ten Bolek, co nas ścigał, miał tak dobrą kondycję? Przecież te zbroje nic nie robią tylko stoją. Jakim prawem on tak szybko biegał, ja się pytam?!
Moje rozważania przerwał Jeramie. Nie mam pojęcia skąd się tam pojawił. Jakby wyrósł z ziemi, mówię poważnie! A potem uśmiechnął bardzo dziwnie.
- Rose... Wiesz, że jesteśmy jedyni gryfonami w całym zamku? - oznajmił nagle dramatycznym tonem łapiąc mnie za rękaw mojej bluzki. Wrzasnęłam przerażona. On chyba jest chory! Cofnęłam się do tyłu i zaczęłam biec na oślep.
- No co ty, Rose! To ja Jerr! - zawołał za mną. Niestety mnie złapał. A raczej napadł, przepraszam. Tak się rozpędził, że nie wyhamował i wpadł prosto na mnie.
- Mój Boże! Złaź ze mnie! Wierzę, wierzę, że to ty Jeramie! - zawyłam rozpaczliwie próbując go z siebie zrzucić. Skubany nadal nieźle się trzymał. Na szczęście, kiedy zobaczył różdżkę przyłożoną do pewnego czułego punktu, natychmiast odskoczył. Nie marnowałam czasu i niczym torpeda popędziłam prosto do Wielkiej Sali. Dopadłam pierwszego lepszego kubka i wlałam do niego drżącą ręką wodę. Potem stanęłam przy drzwiach i zaczaiłam się na Jeramiego. Wpadł kilka chwil później do środka i rozejrzał zdezorientowany po sali. Nie wiele myśląc wylałam na niego całą zawartość szklanki. Jerr ze strachu aż podskoczył do góry i złapał teatralnie za serce.
- Na Merlina, umieram! - wycharczał plując wodą. - Co ty sobie wyobrażasz, że ludzi będziesz straszyć? Chciałaś mnie zabić?! I w ogóle po co ci ta woda.
- Jak to po co? Niedawno olądałam raz z Hugonem film o egzorcyzmach. Tam się tych nawiedzonych wodą polewało przecież - odparłam z miną pokerzysty. Powellowi najwyraźniej opadły ręce.
- Ale przecież to nie była święcona woda!
- Co z tego? Ważne, że woda!
Pokręciłam głową. Zawsze pragnęłam, aby w naszym dormitorium było tak spokojnie. Ale dopiero teraz dochodzę do wniosku, że to byłaby katastrofa! Zresztą nigdy bym nie wstała rano na lekcje. A tak mam Frivette, która codziennie budzi mnie z wielkim hukiem spadając z łóżka. Uderzenie jest tak głośne, że mogłoby wybudzić umarłego. Mogę więc ją swobodnie uznać za swój własny, prywatny budzik. Chyba się nie obrazi jak się o tym dowie. W sumie to dziwne, ale od kiedy jest zakochana w moim braciszku, ma ciągłe zmiany humorów. Miłość jest dziwna. Serio.
W którymś momencie zaczęłam się nudzić. Potwornie i okropnie. W czasie tego jakże okropnego stanu zdążyłam ułożyć wszystkie kosmetyki, które walały się w łazience (znalazłam nawet szminkę w kiblu, i ja się pytam, jakim sposobem ona się tam znalazła?) i (o, zgrozo!) ułożyłam wszystkie ubrania na półkach. Zrobiłabym coś jeszcze, ale nie było zasadniczo nic do roboty. No może przesadzam (znaczy raczej na pewno przesadzam), ale zaglądaniem pod łóżko wolałam nie ryzykować. Kto wie co takiego tam mogło się zagnieździć? Do tej roboty potrzebowałabym asystenta. Jednego, może dwóch. Ewentualnie pięciu.
Z braku zajęć postanowiłam pójść na spacerek po zamku. Zbroje już dawno wróciły na swoje dawne miejsce, aby kurzyć się i łypać na przechodniów. Dlatego byłam spokojna, że żadna z nich mnie nie zaatakuje. Chociaż cały czas mnie to zastanawia... Skąd ten Bolek, co nas ścigał, miał tak dobrą kondycję? Przecież te zbroje nic nie robią tylko stoją. Jakim prawem on tak szybko biegał, ja się pytam?!
Moje rozważania przerwał Jeramie. Nie mam pojęcia skąd się tam pojawił. Jakby wyrósł z ziemi, mówię poważnie! A potem uśmiechnął bardzo dziwnie.
- Rose... Wiesz, że jesteśmy jedyni gryfonami w całym zamku? - oznajmił nagle dramatycznym tonem łapiąc mnie za rękaw mojej bluzki. Wrzasnęłam przerażona. On chyba jest chory! Cofnęłam się do tyłu i zaczęłam biec na oślep.
- No co ty, Rose! To ja Jerr! - zawołał za mną. Niestety mnie złapał. A raczej napadł, przepraszam. Tak się rozpędził, że nie wyhamował i wpadł prosto na mnie.
- Mój Boże! Złaź ze mnie! Wierzę, wierzę, że to ty Jeramie! - zawyłam rozpaczliwie próbując go z siebie zrzucić. Skubany nadal nieźle się trzymał. Na szczęście, kiedy zobaczył różdżkę przyłożoną do pewnego czułego punktu, natychmiast odskoczył. Nie marnowałam czasu i niczym torpeda popędziłam prosto do Wielkiej Sali. Dopadłam pierwszego lepszego kubka i wlałam do niego drżącą ręką wodę. Potem stanęłam przy drzwiach i zaczaiłam się na Jeramiego. Wpadł kilka chwil później do środka i rozejrzał zdezorientowany po sali. Nie wiele myśląc wylałam na niego całą zawartość szklanki. Jerr ze strachu aż podskoczył do góry i złapał teatralnie za serce.
- Na Merlina, umieram! - wycharczał plując wodą. - Co ty sobie wyobrażasz, że ludzi będziesz straszyć? Chciałaś mnie zabić?! I w ogóle po co ci ta woda.
- Jak to po co? Niedawno olądałam raz z Hugonem film o egzorcyzmach. Tam się tych nawiedzonych wodą polewało przecież - odparłam z miną pokerzysty. Powellowi najwyraźniej opadły ręce.
- Ale przecież to nie była święcona woda!
- Co z tego? Ważne, że woda!
* * *
Wieczorem Szanowny Pan Powell opuścił moje wspaniałe towarzystwo. Nie podobało mu się chyba, że w kwestii straszenia się nawzajem to ja wygrywałam, a nie on.
Długo jednak nie pozostałam samotna. O, nie! Siedząc w dormitorium coś mnie nagle natchnęło. Naprawdę nie wiem co, jakiś wewnętrzny głosik w mojej głowie kazał mi podejść do okna. Z początki się przestraszyłam, no bo kto wie co mogłoby być za tym oknem? Ale wreszcie do niego podeszłam, bo ciekawość zżerała mnie od środka. Oczywiście kiedy odsłoniłam zasłony widziałam tylko czarny obraz. Wpatrywałam się w niego przez chwilę z nieco głupią miną, nie mając pojęcia co to znaczy, kiedy uzmysłowiłam sobie, że to okno jest brudne. A myślałam, że mam już coś nie tak z oczami!
Podbiegłam do mojej szafki nocnej po chusteczki. Chciałbym powiedzieć, że trwało to niespełna sekundę, ale niestety tak nie było. Znajdowały się one na samym dnie szuflady, a ja nie miałam serca rozwalać tego mojego pięknego arcydzieła, które ułożyłam ze starych paczek ciastek, niezbyt świeżych skarpetek i innych rzeczy, o których nie chcielibyście wiedzieć.
Podbiegłam do mojej szafki nocnej po chusteczki. Chciałbym powiedzieć, że trwało to niespełna sekundę, ale niestety tak nie było. Znajdowały się one na samym dnie szuflady, a ja nie miałam serca rozwalać tego mojego pięknego arcydzieła, które ułożyłam ze starych paczek ciastek, niezbyt świeżych skarpetek i innych rzeczy, o których nie chcielibyście wiedzieć.
Nie wiedząc jak pozbyć się tego brudu z okna, wpadłam nagle na iście genialny pomysł. Wzięłam do ręki ciapa Frivette z przyszytym króliczkiem. On tak słodko kusił, abym się nim posłużyła, że nie miałam serca odmówić... Już po chwili okno było w miarę przejrzyste. Przynajmniej na tyle, abym mogła spokojnie zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz.
Przez błonia przedzierał się właśnie Malfoy. Serce o mało nie podskoczyło mi do gardła. Scorpius! Trzeba po niego iść. Natychmiast!
Zerwałam się jak oparzona. Nałożyłam na siebie pierwszą lepszą rzecz, która wpadła mi w ręce i jak strzała popędziłam przez Wieżę Gryffindoru. Nie mam pojęcia jak dotarłam na dół, ale kiedy znalazłam się na błoniach, Malfoy był dopiero w połowie drogi. Rzuciłam się na niego z dzikim piskiem. Scorpius był myślami oczywiście gdzie indziej i nie zdołał mnie utrzymać w ramionach (wstyd przyznać, ale chyba się troszkę roztyłam przez te Święta... a niech cię Hugon, nigdy więcej nie zjem twojego ciasta!). Poza tym było ślisko, więc to całkiem logiczne, że upadliśmy na ziemię z głośnym hukiem.
- Cześć! - rzekłam radośnie. Malfoy zmierzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, a potem wybuchł śmiechem i natarł mi nos śniegiem.
- Skąd wiedziałaś, że przyjechałem? - zapytał po chwili, kiedy oboje byliśmy już cali w śniegu.
- Nie wiem, wewnętrzne przeczucie - odparłam wzruszając ramionami. Powygłupialiśmy się na śniegu jeszcze trochę dopóki Scorpius nie spostrzegł, że trzęsę się z zimna.
- No, Rosie! Jak będę pierwszy w zamku to dasz mi całusa! - krzyknął nagle i popędził w stronę Hogwartu. Wybałuszyłam oczy.
- Malfoy! Nie! O ty świnio jedna! Zaczekaj! - wrzeszczałam za nim jak wariatka. Musiałam naprawdę komicznie wyglądać. Oczywiście w zamku byłam ostatnia, bo wystartowałam oczywiście za późno. Spojrzałam obrażona na Scorpiusa, a potem poszłam do swojego dormitorium. Musiałam się przebrać. Nie minęło nawet dziesięć minut, kiedy usłyszałam jak ktoś wrzeszczy moje imię. Zdumiona wyszłam z dormitorium i spotkałam Jeramiego, wychylającego się ze swojego pokoju.
- O mój Boże! On zgłupiał, czy co? Idź ucisz tego Malfoya! - krzyknął. Kiwnęłam głową i szybko wyszłam z Wieży. Syknęłam na widok Scorpiusa i kazałam przestać mu wyć. A potem chciałam wrócić do dormitorium, ale Grubej Damy nie było. Nastroszyłam groźnie brwi.
- Zabiję dziada! - sarknęłam mając na myśli oczywiście Powella. Scorpius uśmiechnął się szeroko i podał mi ciepłe kakao.
- Masz i chodź tylko uważaj, aby nie wylać. Dziś Sylwester, więc idziemy go uczcić na Wieżę Astronomiczną - powiedział z uśmiechem. Spojrzałam na niego uważnie.
- Jesteś pewien, że chcesz świętować? - zapytałam.
- Wiem, że to nie wypada, ale przy tobie głupieję z radości - powiedział szczerze, patrząc mi w oczy.
- No dobra, chodźmy - mruknęłam szybko nie chcąc, aby zauważył, że się cała zarumieniłam.
- No dobra, chodźmy - mruknęłam szybko nie chcąc, aby zauważył, że się cała zarumieniłam.
Poszliśmy razem - tak jak chciał - na Wieżę Astronomiczną. Oboje wypiliśmy do końca kakao, a potem Scorpius wyjął pudełko z fajerwerkami. Ustawił je na poręczy niedaleko siebie i zaczęliśmy odliczanie.
- Dziesięć... dziewięć... osiem... siedem... czekaj, jeszcze nie... teraz... siedem... sześć... pięć... cztery... Malfoy nie tak szybko... trzy... dwa... jeden... ZERO! - wrzeszczeliśmy tak głośno jak tylko mogliśmy. Fajerwerki odpaliły się same i zaczęły wybuchać na niebie wszystkimi kolorami tęczy. Malfoy spojrzał na mnie.
- Rose, naprawdę to że jesteś tutaj ze mną wiele dla mnie znaczy. Dziękuje - szepnął cicho. Wzruszyłam ramionami.
- Od tego w końcu są przyjaciele, prawda?
- Od tego w końcu są przyjaciele, prawda?
Właśnie dzisiaj Rose obchodzi pierwsze urodziny! Dokładnie dwanaście miesięcy temu pod wpływem chwili i nagłym przypływem weny, postanowiłam spróbować swoich sił i założyć bloga o Rose. Dlaczego? A dlatego, że po przeczytaniu pewnego opowiadania zakochałam się kompletnie w parze Scorose. Od razu zaczęłam snuć w myślach opowieść, która miała z początku jedną stronę, a potem rozrosła się do kilkudziesięciu.
Nie przedłużając chciałam jeszcze podziękować wszystkim moim czytelnikom. Szczególnie Klaudii. Twoje komentarze zawsze mnie napełniają weną do tego opowiadania, hahah. :D Pozdrawiam cieplutkoo!
Nie przedłużając chciałam jeszcze podziękować wszystkim moim czytelnikom. Szczególnie Klaudii. Twoje komentarze zawsze mnie napełniają weną do tego opowiadania, hahah. :D Pozdrawiam cieplutkoo!
Jeden z najlepszych rozdziałów moim zdaniem. Fajnie opisałaś uczucia jakie im towarzyszyły i co najważniejsze widać, że coś zaczyna się dziać między Rose i Scorpiusem. Oboje czują się w swoim towarzystwie wspaniale co jest naprawdę piękne. Aż chce się godzinami czytać takie rozdziały. Ponadto jak zawsze się trochę pośmiałam ;) Uwielbiam te myśli Rose, które wkładasz do tekstu. Nadaje mu to tego smaku, że człowiekowi chce się czytać następne rozdziały. Cieszę się, że Rose i Hugo zostali pomóc trochę się Hermionie pozbierać. Ogólnie ten wątek jest bardzo ciekawy i bardzo prawdopodobny. Tyle na dzisiaj. pisz, pisz, pisz
OdpowiedzUsuń- annie
Dziękuje ślicznie za komentarz. Strasznie się starałam i w ogóle nawet zastanawiałam się czy nie rezygnować z tego wątku, ale jednak doszłam do wniosku, że go zostawię. Ron był jaki był, ale uprzedzenie do Slytherinu miał i to wielkie. A co do Rose i Scorpiusa to fakt. Coś zaczyna między nimi kiełkować na co wszyscy czytelnicy czekali. Oczywiście to nie będzie wyglądało tak, że jeden rozdział i już są razem. Nie, ale... No cóż sami zobaczycie. Nie będę tu spamować XD
UsuńPozdrawiam!
Sto lat sto lat!!! Wiem że się spóźniłam ale nie mogłam wcześniej. Rozdział jest fajny chociaż moim zdaniem trochę za szybko przeskakujesz z wątku na wątek. Dopiero święta a już sylwester. Co do końcówki nie mam zastrzeżeń. Tasia
OdpowiedzUsuńSkaczę z wątku na wątek? A to nowość XD Ale wiem tutaj się akurat trochę pospieszyłam, ale nie chciałam już rozciągać rozdziału na temat świąt. :)
UsuńCzego ty znowu chcesz co? Mi się ten rozdział podoba w stu procentach. Jest moja ukochana zabawna Rose <3 Najlepszy moment jak polała Jeramiego wodą, ahahahahahahahaa. Nie mogłam przestać się śmiać. Serio. Końcówka mooim zdaniem najlepsza widać jak Scorpiusowi zależy na Rose i jak Rose zależy na Scorpiusowi. Ubóstwiam tę parę, no!
OdpowiedzUsuńściskam :*
Nie wiem czego ja chcę. Lol. Ale jestem w końcu kobietą i ty też więc chyba mi wybaczysz co? :D Twoja ukochana zabawna Rose jest w każdym rozdziale, ej ;c Takie tam egzorcyzmy XD No bo to słodziaki, nie? ;*
UsuńPozdrawiam ciepło!
No popatrz już roczek! Jak szybko ten czas leci, prawda? No, nieważne. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy. :> Rozdział jak zawsze fajny. Podoba mi się jak okazałaś dormitorium bez Cassidy i Frivette. Widać, że są przyjaciółki i że Rose za nimi tęskni. To dobrze bo uwielbiam te dwie dziewczyny za swoje charaktery :D Odliczanie do Nowego Roku również mi się spodobało. Rosie spędziła je ze Scorpiusem Malfoyem. Jest dobrze! Kończę bo późno, a oczy mi się kleją.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam aliceannne
No właśnie widzę, roczek. Boże jak szybko. Masakra! No a jak. Rose bez nich to już nie ta sama Rose. A ja siebie uwielbiam za to, że jest stworzyłam. Ach, ta wrodzona skromność :D Skromnisie górą! Inaczej być nie może c:
UsuńCałuję ;*
10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1... I KURDE KISS.
OdpowiedzUsuńHello :D.
Och czuję zaszczytny zaszczyt. Jestem dla kogoś weną :D.
A wracając, napisać, że się pocałują, to naprawdę tylko kilka zdań! No nie każ mi czekać, taki romantyczny nastrój, idealne zakończenie Starego Roku to pocałunek dwojga zakochanych. No ale to taka luźna sugestia.
Ciekawi mnie ten zakład! Wgl postać tego drugiego Malfoya.
Nie, nie, ludzie nie są okropni, są świetni! Nie wszyscy, ale jednak :D. Dzięki niektórym staję się optymistką xD. No ale wracam do rozdziału, dobrze, że nie prowadzisz tego wątku śmierci, jako najważniejszego, że każdy go przeżywa, a rozdziały są z tego powodu smutne. Oczywiście rozdział mi się podobał, a Jerr... CO ZA CZŁOWIEK?! Brak słów, niech się idzie bawić swoją maskotką dla 5-latków i zostawie Rose w spokoju. Poza tym to wystraszenie go, było na skale powiedzenia po prostu "BU!". Widać łatwo go przestraszyć. haha egzorcyzmy, a to dobre :D. Woda to woda :D. Co prawda to prawda.
WESOŁYCH ŚWIĄT <3.
Pozdrawiam i życzę weny, czemu tacy ludzie mieszkają tak daleko? ;-;
To dobrze, bo jesteś weną moją taką prywatną :) No wiem, że kilka ale musisz poczekać. Jeszcze trochę. Napisałam już kilka rozdziałów do przodu i będzie ich kiss. Obiecują, no! :) A gdzie tam! To smutne prawda, ale wszyscy wiemy jaki był Lucjusz. Przez jego śmierć nie zapomni się od razu o wszystkim złym co zrobił. Takie moje zdanie. Mutant nie człowiek, hej :D No wiesz to Jeramie. I wszystko jasne XD :D Takie tam mądry Rose, yes!
UsuńI SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, KC ;*
Ja też pozdrawiam i też się pytam dlaczego. :c Przyjedź do mnie! :D