poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 20 - Magia Świąt (cz.1)

Malcolm Alaric Zabini


Ten pan moim skromnym zdaniem to totalny... Eee... Nieważne. Jego ulubionym zajęciem jest gnębienie mnie, ponieważ, jak twierdzi - ciągle zabieram mu Scorpiusa. Niestety to przecież nie moja wina, że Malfoy woli moje towarzystwo niż jego. Tłumaczyłam mu to już nie raz, ale to i tak nic nie daje. Na dodatek nazywa mnie Rudą Marchewką... Odezwała się Ślizgońska Gnida...
Jest nieziemsko irytujący. Ratuje go trochę fakt, że urodę odziedziczył po ojcu. Jednak to nie wystarczy żeby zamaskować ten głupi jego uśmiech (Malcolm uważa, że jest ponętny i seksowny, ja naprawdę nie wiem, co on bierze) i wredny charakter. Co tam jeszcze.. Panicznie boi się wody. Przekonałam się o tym kiedy razem z Cassidy i Frivette zaciągnęłyśmy go na djezioro. Oczywiście o tym nie wiedziałyśmy. Malcolm zaczął piszczeć jak baba i uciekł przed nami do zamku takim sprintem jakby się paliło.
Zabini nie lubi kiedy ktoś woła do niego Mal. Cały się wtedy jeży dlatego, aby go nie denerwować większość woła na niego Col (chociaż gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, to powiedziałabym, że brzmi równie beznadziejnie). Imię Malcolm otrzymał po swoim prapraprapradziadku. Natomiast drugie - Alaric - po słynnym łowcy wampirów, o którym krążyły legendy jakoby zaprzyjaźnił się z tymi bestiami i spotykał z nimi w klubach (oczywiście przy szklaneczce burbonu, rzecz jasna).

Fragment z eseju Roseanne Stelli Weasley. 

          Usiadłam na mojej starej, zniszczonej walizce, która nie jedno już przeszła, chcąc ją docisnąć. Cassidy poradziła mi żebym wyjęła z niej kilka rzeczy albo jakoś porządnie je poukładała, ale puściłam to mimo uszu. Nie chciało mi się na nowo przepakowywać, wiecie o co chodzi, za dużo roboty i w ogóle. Wreszcie po wielu wysiłkach z trudem udało mi się ją zasunąć do końca. Spojrzałam z triumfującym uśmieszkiem na Cassidy, która pokręciła w odpowiedzi głową i poszła do łazienki. Frivette gdzieś wywiało, ale gdzie to nie mam pojęcia.
Kiedy upewniłam się, że jestem sama w pokoju, wyjęłam starannie zapakowany prezent. Zadowolona spojrzałam w lustro, które widząc moją uwagę, natychmiast się odezwało.
- Ach te niesforne, rude kłaki! Wyglądasz okropnie! - zawołało fachowym okiem. Uśmiechnęłam się tak szeroko że aż mnie rozbolały usta.
- Jeszcze jedno słówko, a przysięgam, że cię rozbiję - szepnęłam złowieszczo. Od razu zmieniło front i zaczęło wychwalać jak pięknie wyglądam
Pokój Wspólny wyglądał naprawdę bajecznie. Po środku stała wysoka choinka ozdobiona w bombeczki, śnieżynki, małe elfiki i inne tego typu rzeczy. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę wyjścia. Po drodze zaczepił mnie Jeramie, który wcisnął mi pakunek do ręki i mrugnął zaczepnie oczami. Na karteczce dopisał:  

Rosie, kochany rudzielcu, wesołych świąt i ani mi się waż zrobić sobie krzywdy przez święta. Puchar Quidditcha sam się nie zdobędzie!
Wesołych Świąt!

Jeramie przybił jeszcze ze mną żółwika i poleciał dalej. Ja tymczasem, klucząc slalomem między gryfonami, wyszłam z Wieży. Gruba Dama, radosna jak nigdy wcześniej, otworzyła mi przejście. Wyglądała naprawdę zabawnie. Cała obwieszona zielonym łańcuchem w różowej sukience, przeglądała się w lusterku śpiewając na cały głos kolędy. Obok niej stał mały dzik z czapką Świętego Mikołaja na głowie.
Złożyłam jej najserdeczniejsze życzenia i szybko ruszyłam w stronę Lochów. Już chciałam mówić hasło do Pokoju Wspólnego Slytherinu, kiedy ściana poruszyła się i Scorpius ruszył prosto na mnie. Nie zdążył wyhamować, ponieważ tłok po drugiej stronie był tak wielki, że niecierpliwi ślizgoni popchnęli go do przodu i oboje wylądowaliśmy na sobie.
Śmiejąc się głośno, podaliśmy sobie ręce i odeszliśmy na bok.
- Wesołych Świąt, Scorpius - powiedziałam podając mu prezent.
- Wesołych Świąt, Rose - mruknął blondyn z szerokim uśmiechem. Przez chwilę wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale pojawił się Malcolm, więc machnął w moją stronę ręką na pożegnanie i zniknął za zakrętem.

* * *

Podniosłam z ziemi bagaż i razem z Hugonem, mamą i tatą ruszyliśmy w kierunku Różyczki. Fajnie było znów znaleźć się w domu.
Mama od razu poszła nam coś ugotować, bo stwierdziła, że z pewnością jesteśmy głodni po podróży. Oczywiście miała rację. Tato natomiast zaciągnął mnie do salonu i zaczął ze mnie wyciągać wszystko, co dotyczyło jego kolegów z pracy. Na Hugona nawet nie zwrócił uwagi. Spojrzałam na niego, kiedy wchodził po schodach na górę. Próbował się do mnie uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko grymas. 
Hugo od zawsze był ulubieńcem tatusia, ja zresztą nie miałam temu nic przeciwko. Razem z mamą całymi dniami siedziałyśmy w jej sanktuarium (czytaj: bibliotece) podczas gdy oni grali w quidditcha. Kłopot zaczął się kiedy poszliśmy do Hogwartu. Wszyscy sądzili, że Hugo trafi do Gryffindoru, jak ja. Podobnie było z Albusem. Obaj jednak trafili do Slytherinu. Nie rozpaczali z tego powodu, widocznie tak miało być.
Strasznie się wtedy martwiłam się, że sobie bez nich nie poradzę jednak szybko poznałam Cassidy oraz Frivette i tak zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Poza tym zawsze znali hasło do Wieży, dzięki czemu często mnie odwiedzali także nie było problemu. Wszyscy się dziwili, że obaj trafili do Domu Węża, ale u nas w Gryffindorze i tak wszyscy traktowali ich jak gryfonów.
Pierwsze dwa tygodnie były wspaniałe, ale potem przyjechali rodzice. Wujek Harry nie robił żadnych problemów odnośnie domu, do którego trafił Albus. Ale tata.... Nie była to przyjemna rozmowa. Nie brałam w niej udziału, stałam z boku, ale słyszałam o wszystkim. Był strasznie rozczarowany tym, że Hugo trafił do Slytherinu. Mama chciała jakoś ratować sytuację, ale nic nie można było na to poradzić.
Miałam nadzieję, że ta kłótnia będzie chwilowa i że wszystko wróci zaraz do normy. Wróciłam razem z Hugonem na święta, pewna, że wszystko będzie tak jak zawsze. Ale oboje traktowali się jak powietrze, mimo usilnych starań mamy. Oczywiście przez lata sytuacja trochę się zmieniła, nie było już między nimi jakichś wielkich zgrzytów. Rozmawiali ze sobą w miarę normalnie, ale to już nie było to samo, co kiedyś.
Odpędziłam od siebie te smutne chwile.
Pod pretekstem zmęczenia wyrwałam się do swojego pokoju. Merlinie, jak ja się za nim stęskniłam! Rzuciłam się na moje wielkie, puchate łóżko i szybko wyjęłam prezent od Scorpiusa. Przez całą drogę powstrzymywałam się, aby tego nie zrobić. Ale w pociągu wszyscy patrzyli mi na ręce, a w samochodzie gdyby mama albo tato ujrzeli paczkę, natychmiast chcieliby wiedzieć od kogo jest.
Rozerwałam szybko papier i uśmiechnęłam się szeroko pod nosem. Była to prześliczna ramka, a w niej nasze zdjęcie. Właściwie nawet nie wiedziałam, kiedy ktoś je nam zrobił, chyba na Eliksirach, kiedy siedzieliśmy razem w ławce i cali umazani w jakimś żółtym proszku, śmialiśmy się do obiektywu.Jakiś czas później obudziło mnie głośne pukanie w drzwi. Podniosłam powoli głowę i przetarłam oczy. Słysząc głos ojca, trochę spanikowałam. Wzięłam do ręki zdjęcie, które podarował mi Scropius i schowałam je szybko do szuflady. Nietoperza nie zdążyłam ukryć, więc zrzuciłam go na podłogę.
Tato wkroczył do pokoju, upewnił się, że okno jest zamknięte (zawsze tak robił) i już chciał życzyć mi dobrej nocy, kiedy zobaczył moją maskotkę.
- Co to jest? - zapytał rozbawiony. Wzruszyłam ramionami.
- To od Freda - odparłam. Tato pokręcił z politowaniem głową, pocałował mnie w czubek głowy i wyszedł z pokoju. Odetchnęłam z ulgą. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co by było, gdybym w porę nie schowała tego zdjęcia...


* * *
 
Noc była spokojna i cicha. Lucjusz Malfoy, który ślęczał od dobrych kilku godzin przy biurku, spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Przetarł ze zmęczeniem oczy i odrzucił długie, siwe włosy do tyłu. Następnie przyłożył do ust filiżankę z zimną kawą i westchnął cicho. 
Marzył, aby położyć się już spać, ale nie mógł. Jeszcze nie. 
Kątem oka spojrzał na zdjęcie, gdzie sześcioletni Scorpius stał przytulony do Astorii i Narcyzy. Mimo woli uśmiechnął się pod nosem. Z wyglądu był bardzo podobny do niego i Dracona, ale na tym ich podobieństwo się kończyło.
Lucjusz pokręcił w zamyśleniu głową i wrócił do papierów, odpędzając od siebie wszystkie myśli. Nagle, niespodziewanie usłyszał szmer. Zmarszczył brwi, a potem ujrzał kątem oka rąbek czarnej peleryny. Wyciągnął różdżkę, ale był już zbyt stary i stracił refleks. 
- I znów się spotykamy, Lucjuszu - powiedział Rudolf Lestrange patrząc na niego z kpiącym uśmiechem. - Dlaczego jesteś taki sam? Gdzie reszta Malfoyów?  Przecież są święta. Nie spędzasz ich w rodzinnym gronie? 
- Czego jeszcze ode mnie chcesz? - powiedział Lucjusz stanowczym głosem, ale ręce mu drżały. - Pomogłem ci wyśledzić Rydiana, wyniosłem z Ministerstwa papiery, które chciałeś - dodał. Rudolf spojrzał na niego z pogardą. Bellatrix zawsze gardziła Lucjuszem i jak widać miała co do niego absolutną rację.
- Doskonale wiesz, czego chcę. Twojej śmierci. Sam wiesz, że właściwie nigdy cię nie lubiłem. Po pierwszej klęsce Czarnego Pana niezwykle szybko się go wyparłeś. Teraz też jakoś ci się udało uniknąć więzienia... Ale ja ten błąd naprawię. Poza tym... niedawno zauważyłem coś bardzo interesującego. A mianowicie twojego wnuka tulącego się z córką Weasleya. Zdajesz sobie sprawę, że za to zginie, prawda? - zapytał z wesołym uśmieszkiem, który nie obejmował jego oczu. Lucjusz mógł walczyć, mógł chociaż spróbować. Ale brak treningu przez tyle lat sprawił, że wyszedł z prawy i był słaby, tak żałośnie słaby...
Zielony snop światła ugodził go prosto w pierś a potem martwe ciało Malfoya upadło bezwładnie na ziemię.



Rozdział miał być w tamtym tygodniu, ale dopadł mnie leń. :/ Wybaczcie.

6 komentarzy:

  1. Pytanie zasadnicze. Co Rudolf robił w Zakazanym Lesie?
    No ale jak już zapytałam, to przechodzę dalej xd.
    Hejo!
    Coś zajęta jesteś, ale cóż, ważne, że wciąż potrafisz wciągnąć człowieka w swoich opowiadaniach *-*.
    Ach to romantyczne zderzenie *-*. Ale przypomnij, bo albo nie napisałaś, albo zapomniałam, co Rose kupiła Scorpiusowi? Hym lubię Rona, bo to Weasley, ale jak się zachował w stosunku do swojego syna, Hugona wykracza poza skalę i nie mam na myśli pozytywnej skali. Magia świąt niech zadziała i niech wbije sobie w ten pusty łeb, że los nie wybiera. A i Lucjusz. Jak już zdał sobie sprawę, że chce być lepszy to go zabiłaś? XD Hahah nieźle.
    Nie ma już Czarnego Pana, nie ma Voldemorta, więc nie ma zemsty.
    Rozdział oczywiście mi się podobał. Kilka błędów wyłapałam, np. nie stawiaj przecinka w takich sytuacjach: mimo że, mimo iż :). Taka drobna rada.
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heheheh, podgląda Rose i Scorpiusa. A to łajdak, no! Nie, nie pisałam co Rose mu kupiła tylko wspomniała, że dała mu prezent. Nie miałam pomysłu co napisać XD No Ron to wiesz, Ron. XD A Lucek to Lucek nie zmienił się na lepsze tylko zdał sobie sprawę jaki był. A to różnica bo błędów z przeszłości i tak nie dałby rady odkupić. Voldzia nie ma, zemsta jest kochana! O to się wtedy nie stawia? :o ahaha, dzięki z przecinkami mam największe problemy. Postaram się zapamiętać.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Super super super czekam już na następny rozdział bardzo mi się podobało. Ooooo boje się o scorpiusa.biedny lucjusz . Okrutny Ron. Pisz pisz pisz. Tasia

    OdpowiedzUsuń
  3. czy końcówka eseju Rose nie jest przypadkiem jakimś przytykiem do Alaric'a z Pamiętników Wampirów? To picie burbonu... zupełnie jak on z Damonem xddd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc to tak XD Brakuje mi go w TVD c;

      Usuń
  4. Ach ten Ronald. Jak zawsze niereformowalny ;3
    Rozdział bardzo udany :D Wybaczam obsuwę bo warto było czekać :D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Proszę, abyście informacje o nowych notkach zostawiali w zakładce "Sowiarnia".

Harry Potter Magical Wand

Prorok Codzienny