środa, 17 lipca 2013

Rozdział 13 - Tajemnica Cass

Hermiona Jane Weasley ( z domu Granger)

Zaczynając pisać to dziwne wypracowanie, które zadała nam nasza pani od mugoloznastwa - Dorothy Vell - postanowiłam na pierwszy ogień napisać co nieco o mojej mamie. W końcu nosiła mnie dziewięć miesięcy pod sercem, więc myślę, że należy jej się przez to pierwszeństwo.
Hermiona Weasley jest bardzo mądrą kobietą. I potwierdzi to każdy, nawet jeśli jej osobiście nie zna. Pracuje w Departamencie Praw Przestrzegania Czarodziejów i jest bardzo szanowaną kobietą. Ma wielkie zamiłowanie do książek dzięki czemu w naszym domu mamy własną, prywatną bibliotekę. I to całkiem sporą. Czasami się tam wkradam i z fascynacją przeglądam książki oprawione w przeróżne okładki. Naprawdę, to prawdziwy raj na Ziemi. 
Oprócz tego, że mama jest cudowną i mądrą kobietą muszę przyznać, że jest bardzo ładna. Tato miał dobre oko w tej kwestii. Ma gęste, brązowe włosy zawsze skręcone w różne śmieszne sprężynki, które po niej odziedziczyłam. Jest również posiadaczką pięknych czekoladowych oczu, a jej uśmiech jest najpiękniejszy na świecie. Ubiera się na co dzień swobodnie. Nigdy nie zakłada jakichś ekstrawaganckich ciuchów. 
Imię Hermiona otrzymała po mojej świętej pamięci prababci Hermionie Carolinie Backer. Wywodzi się ono również z Zimowej opowieści Wiliama Szekspira, którego moja mama darzy wielką, niekończącą się od lat miłością (o co tato czasami bywa troszkę zazdrosny). Drugie imię natomiast dostała po swojej mamie Jane Granger. Nienawidzi, gdy ktoś woła na nią Hermioneczka, Herma, albo Hermijonina jak to robi wujek Wiktor (mama za każdym, kiedy odwiedza Dolinę Godryka próbuje uczyć go poprawnej wymowy, ale wujek uparł się, że tak jest ładniej) lub nasza sąsiadka Valentine Price. Jedyne zdrobnienie, które nie przyprawia ją o ból głowy to Miona. Jej patronusem jest wydra. 

Fragment z eseju Roseanne Stelli Weasley



          Wróżbiarstwo nigdy nie należało do moich ulubionych przedmiotów. To całe wróżenie ze szklanej kuli lub herbacianych fusów zawsze wydawało mi się absurdalne. Sama nie wiem po co w ogóle zapisałam się na ten przedmiot. Mama przecież mi go odradzała. Było jej posłuchać.
Profesor Trina wysoka kobieta z burzą fioletowych włosów,  ułożonych w jakąś dziwaczną fryzurę tłumaczyła coś z podnieceniem. Okulary, które nosiła na nosie, powiększały jej niebieskie oczy kilkakrotnie, co dawało dosyć komiczny efekt. Jej szata łopotała za nią jak żagiel, kiedy przechadzała się z przejęciem po pokoju. Oparłam się znudzona o ścianę modląc się w duchu, aby ta lekcja skończyła się jak najszybciej. Znudzona do najwyższych granic możliwości spojrzałam na Freda, który siedział obok mnie. Schował jeden ze swoich ulubionych kryminałów pod stolik i czytał nie zwracając w ogóle uwagi na to, co dzieje się wokół. Szturchnęłam go parę razy w plecy, ale to nic nie dało. Nawet się w moją stronę nie odwrócił. Pewnie znów zapadł na tą swoją kryminalną fazę, wtedy nic go nie ruszy póki nie przeczyta książki.
Niespodziewanie Trina zaczęła iść w naszym kierunku. W panice walnęłam go pięścią w ramię chcąc dać mu znak żeby przestał czytać. Jak się okazało, zbyt mocno. Książka wyleciała mu z rąk i wylądowała na podłodze tuż przed Triną z cichym plaskiem. Tak wściekłej jak wtedy to chyba jeszcze nigdy w życiu jej nie widziałam. Robiła się na zmianę czerwona i purpurowa, a z jej uszu wydobywała się niewidzialna para. Jedną ręką podniosła książkę i o mało się nie zachłysnęła powietrzem po przeczytaniu tytułu książki. Na okładce machał energicznie czarodziej w oliwkowej szacie. Tiara zawadiacko kiwała się na czubku jego głowy, a różdżka skierowana była na rażący w oczy napis: Jak trwoga, to do czarodzieja Rixona!
Wstrzymałam oddech. Już po chwili w sali słychać było ogłuszające krzyki profesor Triny, która machała energicznie książką w powietrzu. Potraktowała to jak największą zniewagę, że czytał na jej lekcji zamiast uczyć się wróżenia z kryształowej kuli. A potem... A potem stanęła na środku sali i drżąc z gniewu i złości porwała książkę mojego kuzyna. Otworzyłam ze zdziwienia buzię. Tego było już za wiele. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, Fred wstał z siedzenia cały czerwony na twarzy. Wziął do ręki kulę, z której wróżyć miał na lekcjach i cisnął ją z całej siły o podłogę. Kryształowa kula rozprysła się na tysiące malutkich kawałeczków. Czarownica rozszerzyła ze zdumienia oczy.
To oznaczało wojnę. Prawdziwą wojnę.

* * *

Obiad przebiegał w zdumiewającej ciszy. Po szkole szybko rozeszła się wieść o tym, co stało się na Wróżbiarstwie. I no co to dużo mówić, Fred stał się prawdziwym bohaterem. Roxi wpatrywała się w swojego brata z zszokowaniem wymalowanym na twarzy. Jej różowe kolczyki-piórka powiewały jakby chciały od niej uciec jak najdalej. I wcale im się nie dziwię. Byłam pewna na sto procent, że gdy tylko otrząśnie się z szoku, zaraz poleci na skargę do cioci Angeliny. Ta z kolei pewnie wyśle mu Wyjca, a wujek George (znając życie) z pewnością wyśle mu list z gratulacjami i wielką paką prezentów z Magicznych Dowcipów Weasleyów (oczywiście w tajemnicy przed ciotką Angie). Do tej pory pamiętam jaki był ze mnie dumny, kiedy w Sylwestra odpaliłam niechcący konfetti. Oczywiście całkowitym przypadkiem było (i kto mi uwierzy...), że stał obok mnie wujek Percy z fascynacją rozprawiający o denkach kociołków. Całe konfetti wystrzeliło w niego z taką siłą, że odleciał kilka stóp dalej.
- Freddie, przepraszam - przerwałam w końcu tą głuchą ciszę. Rudzielec spojrzał na mnie i machnął lekceważąco ręką.
- Daj spokój, Rose! Nie masz za co przepraszać. To moja wina, bo przecież mogłem przerwać czytanie, jak mnie szturchałaś, a tego nie zrobiłem. Zresztą ta baba mi za to zapłaci. Kupę szmalu wydałem na tę książkę i nie ujdzie jej to na sucho... - w tym momencie zacisnął palce w pięści, ale zaraz je rozluźnił - No dobra, muszę się zbierać. Mam szlaban z tą wiedźmą - mruknął, a potem wyszedł z Wielkiej Sali. Pokręciłam głową z politowaniem. Ach, ten Fred. Kto by się po nim tego spodziewał?
Zjadłam szybko obiad i streściłam po drodze całe zdarzenie Cassidy, która tak jak Frivette nie chodzi ze mną na wróżbiarstwo. Byłam pewna, że będzie co najmniej oburzona, ale ona mruknęła tylko coś pod nosem i zamilkła. Przyjrzałam się jej uważnie. Burza brązowych loków opadała na ramiona panny Blackley. Jej bystre zielone oczy były jakieś takie dziwne, zamglone. O nie... Znałam ten wyraz twarzy... Ona się zakochała! No nie, kolejna!
- Cass! - wrzasnęłam wstrząśnięta chcąc natychmiast wiedzieć w kim. Nie powiedziała nawet słówka. Popatrzcie jaka przyjaciółka! Teraz byłam pewna, że chodziło o te spotkania w kuchni, na które tak często chodziła. Postanowiłam pogadać natychmiast z bliźniakami. Ostrzegłam Cassidy, że później jeszcze sobie na ten temat porozmawiamy i jak najszybciej popędziłam w kierunku, gdzie znajdowało się wejście do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Poczekałam aż jakaś pierwszoroczna odpowie na pytanie i weszłam zaraz za nią. Na dywanie natychmiast spostrzegłam drobną dziewczynę z rudymi włosami i wielkimi, czarnymi okularami. Studiowała jakąś książkę w największym skupieniu marszcząc przy tym nos. Mogła być to tylko i wyłącznie moja kuzynka, Molly. Wymachiwała nogami tak gwałtownie, że wszyscy omijali ją szerokim łukiem, aby kogoś przypadkiem nie uderzyła. Lazurowe oczy przebiegały szybko po tekście, a nos marszczyła zupełnie jak babcia Weasley.
Chrząknęłam lekko.
- Widziałaś Lorcana? - zapytałam.
- Poszedł chyba do swojego dormitorium... - rzuciła niedbale, zła, że przerwałam jej lekturę. Oczywiście ja, jak to ja - nie przejęłam się tym ani trochę tylko popędziłam na górę. Lorcan rzeczywiście był w swoim pokoju. W samym spodenkach robił pompki. Z wrażenia aż przystanęłam w drzwiach. Blondyn podniósł  głowę na dźwięk otwieranych drzwi i uśmiechnął się szeroko na mój widok.
- Rosie! - krzyknął wesoło. Kilka dziewczyn w Pokoju Wspólnym spojrzało na mojego kumpla z widocznym uwielbieniem. Ten widząc to, teatralnie pociągnął mnie za rękę.
- Och, Lor! - zachichotałam i przytuliłam się do niego, a on tymczasem gestem zamknął drzwi. Spojrzeliśmy na siebie w tej samej chwili i oboje wybuchliśmy przerażającym śmiechem. Następnie położyliśmy się na podłodze i zaczęliśmy się po niej tarzać jak wariaci. Felix, który właśnie wszedł do dormitorium - wysoki brunet o cudownie piwnych oczach - spojrzał na nas z przerażeniem. Chciał coś chyba powiedzieć, ale nasze głośne śmiechy uniemożliwiły mu to.
- Najlepsza zabawa tylko z tobą Rose! A tak właściwie to coś się stało? Dawno u mnie nie byłaś - rzucił wesoło leżąc na brzuchu i podpierając się łokciem o podłogę.
- No, wiesz jak jest. Czasu nie ma na nic... Ale możemy to nadrobić. Zresztą jak chcesz to wpadaj do naszej Wieży i wrzeszcz, zejdę od razu. A przychodzę w takiej dziwnej sprawie. Ostatnio słyszałam, że ty, Lys i Cassidy chodzicie do kuchni na herbatkę i ciasteczka. To prawda? - zapytałam.
- No na początku tak, ale oni tak świetnie się dogadywali, że przestałem z nimi chodzić. To prawdziwe kujony, ciągle tylko siedzą i rozmawiają o Historii Magii. W sumie to ciekawe dlaczego Tiara przydzieliła Cassidy do Gryffindoru, przecież ona byłaby wspaniałą krukonką!
- Odczep się, Blackley jest nasza! - zawołałam wystawiając język w jego stronę. - Ale tak na poważnie, to się zastanawiam, czy między nimi czegoś nie ma. Cassidy chodzi z głową w chmurach, a jak sam powiedziałeś, ostatnio regularnie spotyka się tylko z nim - mruknęłam konspiracyjnym szeptem.
- Cassidy i Lysander? - zapytał z szeroko otwartymi oczami. Wzruszyłam ramionami.
- Jak to mówią, każda stwora znajdzie swego amatora! - rzuciłam wesoło i znów zaczęliśmy się tarzać po podłodze.
- Jak sądzisz, są ze sobą?
- Wątpię. Przecież sama znasz Lysandra i Cassidy. Oboje są nieśmiali, więc raczej nie. Chociaż, kto wie? Podpytam go jeszcze dzisiaj - obiecał mi, a potem nagle rzucił we mnie poduszką.
Pół godziny później wyszłam z dormitorium Lorcana cała uśmiechnięta. Gdy szłam przez Pokój Wspólny Ravenclawu kilka dziewczyn patrzyło się na mnie z mordem w oczach. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi - zawsze się tak na mnie patrzyły ze względu na to, że przyjaźniłam się z najprzystojniejszymi chłopakami z Raveclawu. Wyszłam na korytarz i spacerkiem ruszyła w stronę Gryffindoru. Po drodze również ludzie się na mnie dziwnie patrzyli. Aż się zaczęłam zastanawiać o co im chodzi, kiedy na korytarzu wpadłam na Scorpiusa.
- Cześć! - zawołał uśmiechnięty idąc w moją stronę. Następnie zlustrował mnie wzrokiem a jego wzrok zrobił się podejrzliwy. - Skąd wracasz?
- Cześć. Od Lorcana, a co? - odparłam najzwyczajniej w świecie. Malfoy nic nie powiedział ale zaczął tak intensywnie gapić się w moją bluzkę, że aż sama tam spojrzałam. Kilka guzików miałam źle zapiętych. Widząc minę Scorpiusa, ryknęłam głośnym śmiechem.
- Już rozumiem dlaczego wszyscy tak się na mnie gapią - powiedziałam, kiedy udało mi się wreszcie opanować. - Nie patrz tak na mnie. Lorcan to tylko przyjaciel, znamy się od dzieciństwa! - Scorpius na te słowa... Odetchnął z ulgą? Nie, chyba nie. Przewidziało mi się.
Poprawiłam szybko bluzkę a Scorpius, jak prawdziwy gentleman postanowił odprowadzić mnie pod portret Grubej Damy. Zgodziłam się natychmiast. Był to doskonały moment, aby zapytać go o Narathiela, którego poznałam w bibliotece.
- Wiesz, nie zgadniesz kogo spotkałam niedawno w Bibliotece - powiedziałam. Malfoy spojrzał na mnie z zainteresowaniem
- A kogo takiego?
- Narathiela Malfoya - powiedziałam wesoło, a Scorpius cały zesztywniał.
- Coś nie tak? - popatrzyłam się na niego z zaskoczeniem. Nie spodziewałam się takiej reakcji. W końcu to jego rodzina.
Scorpius pokręcił w odpowiedzi głową.
- Narathiela? Ach, to... Cudownie - mruknął z sarkazmem, kiedy wreszcie otrząsnął się z szoku.
- O co chodzi, Scor? Mówił mi, że zanim nie przepadasz, ale przecież...
- Ja? Skądże znowu! To mój ulubiony, najukochańszy, najwspanialszy...
- Dobra, o co wam poszło? Mów natychmiast - rozkazałam.
- Rose, proszę nie rozmawiaj z nim - powiedział, a potem spojrzał mi się głęboko w oczy. Staliśmy tak chwilę, a ja zupełnie nie wiedziałam, co o tym myśleć i co powinnam powiedzieć.
- Ale... - zaczęłam ze wzburzeniem, ale Scorpius już odbiegł w stronę schodów. Chciałam najpierw na niego nawrzeszczeć, że nie będzie mi mówił z kim mam rozmawiać, a potem poprosić, żeby wytłumaczył mi o co tu tak naprawdę chodzi. A on co? Poszedł  sobie!
Nadęłam ze złości policzki.
Cholerni faceci!



Cześć i czołem! Wiem, że ostatnia notka ukazała się 11 czerwca, ale uwierzcie mi, że byłaby szybciej, gdyby nie moja awaria komputera. Poszedł do naprawy i miałam instalowany od nowa system. A to oznacza, że wszystkie moje miniaturki, zaczęte opowiadania, opisy i inne szlag trafił. Ech... Dziękuję wszystkim, którzy to jeszcze czytają i komentują.
Rozdział z dedykacją dla was!

4 komentarze:

  1. Witaj! :*

    Och ten Freddie! :) Wyglądało to całkiem zabawnie :D Aż mi się przypomniało, jak ja sama na lekcji czytałam HP. :D Tylko mnie nauczycielka nie przyłapała! :D

    Ciekawa jestem o co chodzi z tym Narathielem. Scorpius zareagował bardzo gwałtownie.

    Pozdrawiam Lily ;*
    P.S Jak wakacje Ci mijają? :)
    P.P.S Ładny szablon. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fred to fajtłapa XD
      PS. A świetnie, dziękuje.

      Usuń
  2. Nominowałam Cię do The Versatile Blogger :) Więcej tutaj : http://stop-this-warning.blogspot.com/2013/07/the-versatile-blogger.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  3. Fred jest najlepszą postacią w twoim opowiadaniu. Mól książkowy Uwielbiam go <3

    OdpowiedzUsuń

Proszę, abyście informacje o nowych notkach zostawiali w zakładce "Sowiarnia".

Harry Potter Magical Wand

Prorok Codzienny