sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 1 - Pierwszy września


          Poranne promienie słońca zaczęły przedzierać się przez kremowe zasłony mojego okna. Otworzyłam leniwie oczy po czym uniosłam głowę i spojrzałam na budzik, który aktualnie wskazywał godzinę siódmą. Chcąc lub nie chcąc (choć bardziej to drugie) wygrzebałam się z błękitnej kołdry w zielone żaby, a potem podeszłam do okna i otworzyłam je na roścież. Od razu uderzyło mnie świeże, poranne powietrze, które zbudziło mnie dostatecznie. Dolina Godryka właśnie budziła się do życia z porannego snu. Niektóre dzieciaki biegały już nawet po dworze krzycząc ile sił w płucach. Listonosz, który jechał właśnie na rowerze z grubą torbą u boku, musiał nieźle między nimi lawirować, aby kogoś przypadkiem nie staranować.
Uśmiechnięta ziewnęłam kilka razy i zaczęłam powoli ubierać się w moje puchate kapcie i szlafrok. Za cel swojej porannej wizyty obrałam oczywiście łazienkę. Pociągnęłam za klamkę w kształcie gryfa i... Zamknięte. No nie!
- Hugo! Wyłaź do jasnej cholery! - ryknęłam waląc wściekle pięściami w drzwi. W odpowiedzi usłyszałam stłumiony śmiech mojego jakże kochanego braciszka. 
- Rose, nie wal tak, bo się nie mogę skupić. A to oznacza, że będę okupować łazienkę jeszcze dłużej! - odparł radośnie Hugon. Prychnęłam na tyle głośno, aby to usłyszał po czym skrzyżowałam ręce na piersi i postanowiłam poczekać. W końcu ile on może siedzieć w tej łazience?
Pięć minut, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia... Ugh, on robi mi na złość!
- Hugonie Weasley! Wyłaź bo mnie zaraz szlag jasny trafi! - ryknęłam zdenerwowana znów waląc w drzwi. Po kilku kolejnych minutach jaśnie królewicz wreszcie wyszedł z łazienki. I chwała za to Merlinowi!
- Dłużej się nie dało? - warknęłam w stronę mojego rudowłosego brata, kiedy ujrzałam spojrzał na mnie z szerokim uśmieszkiem. 
- Oj Rosie, Rosie... Nie złość się tak, bo złość piękności szkodzi. Chociaż... Dla ciebie to już chyba za późno - powiedział wesoło po czym ulotnił się szybko zanim w pełni zrozumiałam sens jego słów. Co za wredny, rudy gumochłon!
Często się zastanawiam za jakie grzechy mama wydała go na  świat. Mówiłam, że chcę siostrę, a jak urodzi się chłopak to niech go zostawi w brzuchu, ale nie... Oczywiście nie chciała mnie psłuchać...
Z takimi właśnie myślami weszłam do łazienki. Umyłam się, wyszorowałam zęby, uczesałam (w miarę możliwości, moje włosy puszyły się dzisiaj chyba jeszcze bardziej niż zazwyczaj). Na końcu przebrałam się i powoli zeszłam na dół w celu spożycia podstawowego posiłku dnia czyli śniadania.
- No jesteś wreszcie - powiedziała moja mama stawiając talerz z moim jedzeniem na stół. - Czekamy na ciebie od dobrych piętnastu minut.
- Byłabym wcześniej, ale Hugo blokował łazienkę. I robił mi tym na złość.
- Wcale, że nie!
- A właśnie, że tak!
- Spokój! Jedzcie już wreszcie, bo śniadanie wystygnie. Za pół godziny przyjadą Potterowie w tym roku autem kieruje wujek Harry - powiedziała. - A ty Rose masz się przebrać. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem malujących się w moich czekoladowych oczach. 
- Chyba żartujesz, mamo! 
- Czy widzisz żebym żartowała? Na co dzień możesz chodzić jak chcesz, ale dzisiaj, proszę cię skarbie, ubierz coś normalnego. Te podarte spodnie wyglądają naprawdę niechlujnie, a bluzka z przekleństwem również nie jest zbyt dobrym pomysłem. Wiesz przecież, że na peronie zawsze jest dużo ludzi, którzy z braku zajęć, jak zawsze, nieźle nas obsmarują. Nie dawaj im jeszcze jednego powodu, Rose.
Uniosłam brwi tak wysoko jak tylko mogłam. Mama miała na myśli (znając życie) Malfoyów. W zeszłym roku Lucjusz znów zaczął rzucać złośliwe komentarze na temat naszej rodziny, co zupełnie rozwścieczyło dziadka Artura. Gdyby nie syn Malfoya i wujek Fred z tatą, pewnie nieźle by się pobili. Nie zmieniało to jednak tego, że ani trochę (nawet odrobinkę!) nie obchodziło mnie ich zdanie. Zawsze kiedy widywałam ich na peronie wydawali się strasznie spięci i sztywni. No może oprócz Astorii Malfoy, ona zawsze wyglądała mi na dobrą, miłą kobietę, która zakochała się w niezbyt rozrywkowym facecie i teraz musi znosić rodziców swojego męża. Szkoda, że jej syn nie odziedziczył po niej nic oprócz błękitnych oczu. Przyznam szczerze, że odkąd pierwszy raz go zobaczyłam w Hogwarcie działał mi na nerwy. Swoim byciem. Tymi obrzydliwie jasnymi włosami i oczami, które wiecznie mruży, przez co wygląda naprawdę przystojnie... Eeee... W każdym bądź razie niezbyt za nim przepadam a po pewnej sytuacji, która miała miejsce w trzeciej klasie to już w ogóle.
No i teraz powiedzcie, czy ja Roseanne Stella Weasley, znana, szanowana, piękna, inteligentna i oczywiście bardzo skromna dziewczyna, miałam się przejmować zdaniem jego rodzinki? Albo co jeszcze śmieszniejsze, zdaniem Scorpiusa Malfoya? No proszę was!
- Ale mamo! Niech oni sobie myślą co chcą, mnie to nic a nic nie obchodzi! - krzyknęłam zbulwersowana.
- Już ci powiedziałam, co o tym myślę, Rose. Zjesz, pójdziesz na górę i się przebierzesz. Dobrze?
- Ale...
- I nie ma żadnego ale - powiedziała Hermiona Weasley gniewnie mrużąc oczy.
- Tato! - krzyknęłam z rozpaczą patrząc na mojego ojca, ale on pod wpływem spojrzenia mamy, zamilkł zanim zdążył się w ogóle odezwać. 
Westchnęłam najgłośniej, jak tylko potrafiłam. Jaki ten świat jest niesprawiedliwy! Zjadłam szybko śniadanie i tak jak mi kazano ruszyłam na górę do swojego pokoju. Już chciałam zakładać czarną bluzkę z wielką dziurą na plecach, gdy moja mama wparowała do pokoju oznajmiając mi, że mam nałożyć sukienkę. Sukienkę! Nie no to jest niesprawiedliwe! Mam (prawie) siedemnaście lat i nie mogę się sama ubrać. Co za świat! Tak więc kilka chwil później stałam już przed lustrem, przyglądając się sobie. Ubrana w ładną fioletową sukienkę sięgającą mi do kolan nie wyglądałam aż tak źle, jak się spodziewałam. Ale to nie oznacza, że polubiłam ten rodzaj garderoby. Co to, to nie! Pociągnęłam kufer za rączkę, po czym ostatni raz spojrzałam na mój pokój w barwach czekolady i karmelu. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale gdy tylko przypomniałam, że mama czeka na dole chcąc zobaczyć, jak wyglądam, na moją twarz wróciła mina cierpiętnicy.
- Ile na ciebie można czekać? - spytał mnie mój ojciec Ronald Weasley, gdy zeszłam na dół, taszcząc za sobą wielką walizkę.
- Daj spokój, Ron. To że ty potrafisz zebrać się w dwie minuty, nie oznacza, że Rose też tak potrafi - powiedziała ciotka Ginny, przewracając teatralnie oczami. 
- No dobra, ale gdyby mogła się trochę pospieszyć... Chociaż odrobinę...
- Nie marudź tylko choć, bo dzieci spóźnią się na pociąg, a chyba nie chcesz, aby zostały w domu - powiedziała Hermiona ze śmiechem. Nie usłyszałam odpowiedzi taty, ponieważ zła z furią wyszłam z Różyczki, naszego domu (tak, to przez ten cholerny dom mam na imię Rose). Przed naszą chatką stał czarny, mugolski samochód, z którego było słychać głośne śmiechy. Niektóre dzieci z Doliny próbowały nawet zaglądać do środka, ale na mój widok rozpierzchły się we wszystkie strony. Jak gdyby nigdy nic weszłam do samochodu, który w środku został powiększony conajmniej pięć razy, abyśmy wszyscy mogli się zmieścić. Na mój widok Lily wytrzeszczyła oczy z zachwytem, a Hugo ryknął niepohamowanym śmiechem. Naprawdę, siłą woli powstrzymałam się, aby mu nie przyłożyć. 
- Rosie dobrze się czujesz? - zapytał po dłuższej chwili mój kochany kuzynek Al. Gdybyście zobaczyli jego minę w tamtym momencie...
- Tak, a bo co? - warknęłam patrząc na niego.
- A nic, nic - odparł przestraszony.
Przez resztę podróży nie spojrzał na mnie ani razu póki nie zjawiliśmy się na Kings Cross.

* * *

- Wysiadajcie dzieci. Raz i dwa, szybciej! - popędzała nas moja mama na zmianę z ciocią Ginny.
- Jeszcze pół godziny -  mruknęłam, ale żadna z nich mnie nie posłuchała. Jak zawsze zresztą. Jasne jak słońce było, że obie umówiły się z resztą całej wesołej zgrai Weasleyów na peronie, aby pożegnać swoje pociechy i porozmawiać na tematy ważne i mniej ważne.
Tak więc pięć minut później staliśmy w całkiem pokaźnym gronie przed czerwoną lokomotywą, która miała zabrać mnie i innych uczniów do Hogwartu. Oczywiście zanim miało to nastąpić, wszystkie możliwe ciotki wycałowały mnie wylewnie komentując jaka jestem już duża (jakby sądziły, że przez te wakacje zmniejszę się zamiast urosnąć), wszyscy wujkowie wyściskali mnie serdecznie (wujek George wsunął mi nawet do kieszeni paczkę jakichś nowych, podejrzanych cukierków z Magicznych Dowcipów Weasleyów, a potem wrócił do cioci Angeliny, jak gdyby nigdy nic... I to jest mój mistrz!) oprócz wujka Percy'ego, który poklepał mnie po ramieniu (chyba bał się, że jak zacznie nas wszystkich przytulać to sobie pobrudzi nowy beżowy płaszczyk). Na koniec przywitałam się ze wszystkimi kuzynami i kuzynkami. Jednym słowem? Coś strasznego!
Patrząc po gronie była ciotka Fleur (obecnie uczy w Akademii Beauxbatanos i nawet nie pytajcie, bo nie mam zielonego pojęcia czego) i Bill (Łamacz Klątw w Egipcie i nie tylko) z Dominique (obecnie studiuje magomedycynę na Uniwersytecie we Francji), Louisem (od roku pracuje jako Auror) i Victorie (ta to nie wiem co robi, chyba tylko paznokcie maluje) wraz z Teddym Lupinem (który za dwa miesiące otwiera swój wymarzony Gabinet Detektywistyczny na Ulicy Pokątnej 14). Dalej wujek George z Angeliną (obecnie: słynna trenerka Tajfunów z Tutshill), Roxanne i Fredem. Kilka stóp dalej wujek Percy (pracuje w Departamencie Tajemnic) z ciocią Audrey (artystką, której dzieła odnoszą sukcesy na mugolskich wystawach), Lucy (ta to w ogóle nie wiadomo w kogo się wdała, chyba w ciocię Lunę, bo uwielbia podróżować. Wydała nawet książkę Z Różdżką po Europie) i nieco przemądrzałą Molly. No i oczywiście ciocia Ginny (Departament Czarodziejskich Gier i Sportów) z wujkiem Harry'm (wiadomo, Szef Biura Aurorów) oraz wyszczerzonym Jamesem (ukończył Hogwart dwa lata temu, obecnie gra zawodowo w drużynie Armat z Chudley)
- Cześć Roseannne! - krzyknęła nagle ni z gruchy ni z pietruchy słodka Roxi, szczerząc te swoje kły jak głupi do sera. I nie żebym kłamała! Ona naprawdę ma takie wielkie i duże zęby. Tylko po kim, ja się pytam.
- Cześć - odparłam próbując wykrzesać z siebie trochę radości, ale niezbyt mi to wyszło... 
- Rosie, Rosie! A wiesz co mi kupiła mama na urodziny? No zgadnij! Różową torebeczkę z czarodziejką Leslie! - pisnęła z radością, machając nią, a ja poważnie zaczęłam się zastanawiać nad ucieczką. 

* * *

W tym samym czasie na stację przybyło państwo Malfoy w składzie Lucjusz, Narcyza, Dracon, Astoria i Scorpius. Najmłodszy z całego grona szedł z dość niemrawą miną. Nie cierpiał, kiedy dziadkowie odprowadzali go na stację. Nie lubił i już. 
- Nie mogę uwierzyć - mówiła z przejęciem Narcyza głaszcząc wnuka po jego jasnych włosach. - Dzisiaj już zaczynasz siódmy rok nauki! A przecież jeszcze nie dawno Scorpeczek latał na zabawkowej miotełce u nas w domu. 
- Mamo, przestań - powiedział wywracając oczy Dracon. Nie chciał aby ich syn musiał się za nich wstydzić, wystarczyło to, że niektórzy wciąż dokuczali mu z powodu powiązań jego rodziny ze śmierciożercami. Scorpius posłał wdzięczne spojrzenie w jego stronę. Narcyza Malfoy strasznie go rozpieszczała i zachowywała się jakby miał co najmniej pięć lat. Jej przeciwieństwem  był Lucjusz. Spokojny, cichy, wymagający. Ani razu nie podarował swojemu wnukowi czekolady.
Cała piątka stanęła sobie z boku rozmawiając o ludziach na peronie. Niektórzy z nich witali się z Lucjuszem i Draconem, całowało dłonie Astorii i Narcyzy a także chwaliło uderzające podobieństwo między Scorpiusem a jego ojcem i dziadkiem. Jednym słowem - nuda. Z braku lepszych zajęć niż słuchanie rozmów swojej rodzinki, Scor, odwrócił się w poszukiwaniu swoich przyjaciół. Niestety (a może i stety?) zobaczył Rose Weasley. Tak, tak tą rudą wiedźmę, za którą niezbyt przepadał klasy i z którą prowadzi aktualnie wojnę. 
  
Rose i Scorpius mieli razem szlaban. Oboje już od pierwszego spotkania nie pałali do siebie sympatią (co cieszyło niezmiernie ich ojców). Przez trzy lata udawało im się nie wchodzić sobie w drogę, ale tego akurat dnia nie wytrzymali. Urządzili sobie mały pojedynek, który skończył się szlabanem zadanym przez nauczycielkę Numerologii. Oboje ze spuszczonymi minami powlekli nogami do Lochów, gdzie mieli wysprzątać salę od eliksirów, która z niewiadomych przyczyn śmierdziała gorzej niż zazwyczaj. W efekcie zostali ze sobą sami, co po prostu musiało się skończyć kłótnią. 
- To wszystko przez ciebie kretynko! - mruknął zły Malfoy w kierunku Rose wycierając ze złością kociołek. 
- Kretynko? Ja ci dam kretynko! - odparła wojowniczo, rudowłosa po czym wzięła pierwszy lepszy słoik, który był pod ręką i rzuciła nim w Scorpiusa. Niestety chybiła. Scorpius popatrzył na nią wzrokiem bazyliszka dysząc jak maratończyk po przebiegnięciu tysiąca metrów. 
 - Czy wiesz co to oznacza? - mruknął zły do najwyższych granic możliwości.
- Wiem. To oznacza wojnę.
    
Malfoy uśmiechnął się pod nosem. Od tamtej pory minęły prawie cztery lata przez które Weasley bardzo się zmieniła. Jej rude włosy urosły, na twarzy pojawiło się jeszcze więcej piegów (kto spodziewał się, że to w ogóle możliwe?), które dodawały jej uroku. Tak, Scorpius Hyperion Malfoy musiał przyznać, że Rose Weasley jest naprawdę ładna. Nawet w sukience (a może szczególnie w sukience?) - co również nie umknęło uwadze młodemu blondynowi.

* * *

Osaczona przez swoją kuzyneczkę, zaczęłam się rozglądać za jakimś zegarkiem w celu sprawdzenia godziny. Wisiał on nad przejściem do świata mugoli. Spojrzałam w tamtą stronę i wtedy spojrzenie moje i Malfoya, spotkało się. Przywołałam na moją piękną twarzyczkę kpiący, ociekający tonem jadu uśmiech, a potem popatrzyłam się na niego przelotnie. Prawie nic się nie zmienił. Tylko urósł, jak zwykle zresztą.
Dziękując Merlinowi, że uratował mnie przed dalszymi przemyśleniami Roxanne, czy lepszy jest kolor jasny różowy czy ciemny różowy w tempie expresowym pożegnałam się z mamą i tatą.
- Ucz się pilnie Rosie i nie łam regulaminu - odezwała się moja mama. Wyściskała mnie jeszcze boleśnie. Czy mówiłam, że nie lubię tego duszenia mojej rodzicielki? Jeśli nie, to teraz mówię.
- I pamiętaj żeby dopalić Malfoyowi - powiedział zacnie ojciec za co zrugała go mama.
- Oczywiście, tatulku! Chłopak pożałuje, że żyje! - mruknęłam złowieszczo na odchodne. Tacie rozbłysły z zachwytem oczy. 
- Moja krew, moja krew!


Bardzo podoba mi się ten rozdział. 

4 komentarze:

  1. Jednym słowem cud, miód i orzeszki! : #

    PS. Mogę być informowana o rozdziałach?

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam napisać dopiero jak nadrobię rozdziały, ale musiałam ;)
    Po pierwsze : jeżeli piszesz w pierwszej osobie to pisz w pierwszej osobie i nie zmieniaj tego bo to strasznie wygląda ( jeżeli piszesz z perspektywy Rose to pisz tak jak w tym rozdziale- a jeżeli chcesz opisać relacje z perspektywy Scorpius'a to napisz to w pierwszej osobie ) ;)
    Po drugie :
    "Blond - włosy popatrzył się na dziewczynę wzrokiem bazyliszka dysząc jak maratończyk po przebiegnięciu tysiąca metrów." - zmień na Blondyn :)

    Sorry, że się tak czepiam, ale już tak mam :)
    A co do samego rozdziału to fajny ;)

    Pozdrawiam,
    Calypso

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam to opowiadanie, czytam je chyba po raz trzeci z kolei!

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie, że w pierwszej osobie. Mi też się podoba ;) Lecę dalej

    OdpowiedzUsuń

Proszę, abyście informacje o nowych notkach zostawiali w zakładce "Sowiarnia".

Harry Potter Magical Wand

Prorok Codzienny